Cała ekipa szczęśliwie
doleciała do Pragi.
- Czego mamy się spodziewać? –
spytał Larę Sven, idąc koło niej ciemnym miastem. – Brygady mafiarzy pod jego
domem? – zażartował.
- Wszystko jest możliwe – odparła
Lara. Znała Trenta, wiedziała do czego był zdolny. I wciąż czuła to niepokojące
uczucie, że coś będzie nie tak. Oglądnęła się za siebie, kontrolując, czy nie
działo się już teraz nic niepokojącego: z tyłu Maykel szedł z Robem i Lilly.
Śmiali się, żartowali, jak zawsze. Więc na razie wszystko było jeszcze w
porządku.
- Daleko jeszcze? – Gdzieś w mroku marudził
Will. Sven widząc, że Larze humor nie dopisywał, cofnął się do roześmianej
trójki. Lara szła więc z przodu sama, prowadząc, bo tylko ona wiedziała, gdzie
mieszkał Kurtis. Kobieta była zła. Nie chciała znowu oglądać Trenta, ani
słyszeć, jak znowu obraża ją albo Maykela. Dość już powiedział na zaręczynach.
Teraz znowu okazał się być chamski w stosunku do niej, odbierając tak bardzo
potrzebny jej Mit.
- Co się z tobą dzieje? – zauważył
jej zmianę Maykel, ściskając jej rękę.
- Nie wiem właśnie. – Lara zmusiła
się do uśmiechu, ale wkrótce przekonała się, że chyba jednak do śmiechu nie miała
powodu. Stanęli bowiem przed domem Trenta i wszystkich zatkało. Żart Svena
niespodziewanie okazał się być prawdziwy.
- Bingo, Sven – stwierdziła Lara,
kiwając głową. – Strzał w dziesiątkę.
- Ej… Ale ja przecież tylko tak o
sobie chlapnąłem! – usprawiedliwił się Sven. No cóż, chlapnął sobie czy nie,
prawda była taka, że na podwórku Trenta stały trzy wielkie czarne busy, a wokoło całego domu chodzili uzbrojeni mężczyźni,
oglądając się, czy czasami ktoś nie wkraczał na teren pilnowany przez nich.
- Czy ten facet zgłupiał? – rzucił
Maykel w przestrzeń, mając Trenta na myśli. – Co on tu za szopki odwala?
- Cały Trent – mruknęła Lara.
- O co mu chodzi? – spytał również Will.
– Tak bardzo nie chce oddać tego Mitu?
- Chodzi mu tylko o was, zwłaszcza o
Maykela – powiedziała Lara domyślnie. – On dobrze wie, że przyjdę po ten Mit.
Wie również, że Maykel będzie ze mną. To jego cel. On ma dzisiaj za zadanie
chyba was pozabijać. – Croft odwróciła się i popatrzyła na całą ekipę. – Ma
okazję – dodała.
- No, to się zmierzymy, bardzo
proszę. – Maykel i pozostali mężczyźni napięli mięśnie.
- Nie. – Lara potrząsnęła głową i
zgasiła ich zapał. – Nie mamy szans przy tych zbirach. Jest nas za mało.
- Może to wcale nie musi się tak
kończyć? – Na pierwszy plan wysunęła się Lilly. – Skoro tobie Kurtis nic nie
zrobi Laro, to my się po prostu nie pokazujmy. Pójdziesz teraz do jego domu
sama, a my skupimy się wokoło budynku. Jeżeli coś będzie się działo nie tak,
jakoś nas ostrzeżesz i wtedy przyjdziemy ci na pomoc.
- Dobry pomysł. – Przystali na to
wszyscy.
- Umówmy się na jakiś znak, który
nam dasz, abyśmy wiedzieli, że potrzebujesz pomocy – rzekł Sven.
- Tylko jaki?
- Kwiatek… – Powiedział Maykel
patrząc na otwarte okno w domu Kurtisa. – Strącisz doniczkę z
parapetu.
- Genialne! – Pomysł się przyjął.
Lara wzięła głęboki wdech.
- To załatwione, każdy wie, co ma
robić – rzekła. Ekipa rozdzieliła się cicho i każdy poszedł w swoją stronę
otoczyć dom.
- Uważaj na siebie – powiedział jej
jeszcze Maykel i również zniknął jej z oczu.
Lara spojrzała na
obstawę przed domem Kurtisa. „Cóż ten facet knuje?” – przemknęło jej przez
głowę, ale raźno ruszyła przed siebie. Była pewna, że Trent jej nie tknie ani
nie skrzywdzi. Lekko wstąpiła za próg mieszkania. Natychmiast otoczyli ją
mężczyźni pilnujący domu.
- Broń – rozkazał jeden z nich,
wystawiając przed siebie rękę. Najwyraźniej nie chciał jej przeszukiwać, aby
czasem kobieta nie wzięła go za jakiegoś zboczeńca. Lara uśmiechnęła się więc
filuternie i luźnym ruchem głowy odrzuciła włosy do tyłu.
- Zwariował pan? – zapytała
niewinnym tonem głosu. Żałowała, że nie nałożyła sobie ostrzejszego makijażu,
albo że chociaż nie wymalowała ust na czerwono. Poszłoby znacznie łatwiej, ale
i tak chwaliła swoje zdolności aktorskie. Ochroniarz odwzajemnił jej leciutki
uśmiech.
- Kim pani jest i po co tu przyszła?
– zadał pytanie.
Lara roześmiała się idiotycznie i wzięła
się pod boki.
- Nie widać? – spytała, wskazując na
siebie.
- No jakoś… Nie, nie za bardzo –
wymamrotał ochroniarz, mierząc ją z góry na dół.
- Pan mnie obraża! – Lara udała
oburzoną, lecz zaraz ponownie się rozchichotała, starając się zachowywać, jak
osoba mało rozumna. – Bo ja tu przyszłam na zlecenie Kurtiska – wyjaśniła,
zalotnie puszczając do ochroniarza oko.
- Aha… - Teraz już mężczyzna
zrozumiał wszystko i parsknął śmiechem. – No, no, a to ci pan Kurtisek szasta
kasą! He, he, he, w takim razie proszę wejść, już na pewno na panią czeka! – Ochroniarz
otworzył Larze drzwi i
wpuścił ją do środka.
- Nie ma to, jak udać dziwkę –
mruknęła do siebie Lara, zadowolona, że tak dobrze jej poszło. Teraz pozostało
tylko rozprawienie się z Trentem. Lara wparowała jak nigdy nic do pokoju, w
którym grał telewizor.
- Cześć, oddawaj Mit. – Z takim
powitaniem stanęła na środku pomieszczenia i wystawiła przed siebie dłoń.
Kurtis siedział na kanapie. Teraz
uśmiechnął się i wyłączył telewizor.
- Ależ ty masz mega wejście! -
pochwalił i cmoknął z podziwem. – „Cześć,
oddawaj Mit”. – Przedrzeźnił ją. – No cóż, zapewne bierzesz przykład ze
swojego chłoptasia z FBI – stwierdził.
- Gówno cię to obchodzi –
uświadomiła go Croft. – Mit powiedziałam.
Kurtis stanął naprzeciwko niej.
- A co, jak ja powiem „nie”? –
spytał.
- Takiej opcji nie ma, bo mam dosyć
twoich krętactw. Nie będę się z tobą więcej cackać – odparła kobieta.
- To groźba? – Trent włożył ręce do
kieszeni. – Zastrzelisz mnie?
- Nie zmuszaj mnie do tego –
warknęła Lara przez zęby. – Oddaj ten Mit i będzie po krzyku.
Kurtis roześmiał się i
podszedł do okna. Podniósł w górę kwiatek z parapetu i obrócił w dłoniach
parokrotnie doniczkę. Lara drgnęła, jakby chciała go powstrzymać od dotykania
tej rośliny. Trent uśmiechnął się, widząc jej reakcję.
- Co się stało, Laro? – zapytał,
chytrze mrużąc oczy. – Może wyrzucimy tego kwiatka przez okno, co? –
zaproponował.
- Nie. – Lara podeszła do okna
zaniepokojona. Przecież wyrzucenie doniczki przez okno to znak, na jaki umówiła
się z Maykelem! Kurtis nie może go strącić!
- Masz rację, teraz nie możemy go
zrzucić – zgodził się Kurtis, a następnie wcisnął przycisk na stoliczku, który
spowodował, że do pomieszczenia weszło czterech potężnych mężczyzn z karabinami
w dłoni. Lara stanęła zdezorientowana.
- Teraz już możemy zaprosić pana
Maykela do naszego towarzystwa! – oznajmił Trent, uśmiechając się morderczo.
– Myślisz, że nie mam tu założonych
podsłuchów? Że nie słyszałem, co mówiliście? – zadał Larze pytania retoryczne.
– Więc niech teraz Rouglas się z nami spróbuje! – mówiąc to, zrzucił z okna
doniczkę, która roztrzaskała się na betonie w drobny mak. – Chodź tu, Maykel!!!
– wrzasnął jeszcze w ciemną noc.
- Nie! – krzyknęła tylko Lara i
wychyliła się przez okno. Chciała krzyknąć, tak jak przed chwilką Kurtis, aby
nikt z ekipy tu nie szedł, bo to tylko podpucha, ale było już za późno.
Trent odepchnął ją od
okna, a do pomieszczenia zgodnie z umową wpadła Lilly z wyciągniętym pistoletem,
a za nią Rob i Will. No, trudno się nie domyślić co działo się dalej: pistolety
ekipy były niczym w porównaniu z karabinami ochroniarzy. Pierwsza oberwała
Lilly, bo faceci z obrony woleli najpierw zająć się słabszą kobietą, aby
poszczycić się swoją siłą. Szarpnęli ją silnie i jeden z nich uderzył ją w
twarz. Lilly upadła na ziemię. Potem
brutalnie została związana razem z Robem i Willem.
Lara stała wciąż pod
oknem, ale na jej twarzy pojawił się zwycięski uśmiech. Popatrzyła na Trenta z
satysfakcją. Bo członków ekipy zjawiło się tylko trzech, a wśród nich nie było
Maykela. Kurtis też to zauważył i od razu spoważniał. Chciał, aby tu był Maykel
i oberwał od jego zgrai!!! A on jak zwykle się wymigał!!! Gdzie on jest?!! Miał
tu być!!! Czyżby nie usłyszał trzasku pękającej doniczki? A może i on miał
jakieś podsłuchy? Trent rozważał już w głowie różne opcje, bo zdążył poznać
Maykela. Dawno już uznał go za trudnego do pokonania przeciwnika.
***
Tymczasem Maykel nie
miał żadnego podsłuchu tylko rozum w głowie. Od samego początku ustawił się ze
Svenem naprzeciwko otwartego okna w Trenta pokoju, gdzie paliło się światło.
Większość osób powinna wiedzieć, że skoro na dworze jest ciemno, a w pomieszczeniu
pali się światło przy nie zasłoniętym oknie, to osoba stojąca na dworze
doskonale widzi wszystko, co dzieje się w pokoju. I to właśnie wykorzystał
Maykel. Stojąc w oddali pomiędzy drzewami w ogrodzie, widział dosłownie
wszystko: kiedy Lara weszła do pomieszczenia, jak rozmawiała z Kurtisem,
wchodzących do pokoju czterech mafiarzy, a w końcu Kurtisa, który z chytrym
uśmieszkiem, jakby oszukał samego Boga, zrzucił doniczkę z parapetu. Widząc to,
obaj panowie wybuchnęli niepohamowanym śmiechem.
- Jaki ten koleś jest tępy. – Maykel
zwijał się ze śmiechu.
- On sobie myśli, że my go nie
widzimy. – Sven też rżał na całego.
- Tak – potwierdził Maykel –
Dokładnie tak. Myśli, ze damy się nabrać na to, że to Lara zrzuciła doniczkę.
- Chodź tu Maykel!!! – rozległo się
w ciemnościach. Mężczyźni obok drzew doskonale widzieli, jak Kurtis przechylał
się przez parapet, a później Larę, która próbowała
odwołać alarm.
- Już idę – obiecał mu Maykel. – Ale
na twoim miejscu, pieprzony cwaniaczku, zbytnio bym się tym faktem nie cieszył.
Sven pokiwał głową i spojrzał na
Rouglasa.
- Myślisz o tym, co ja? – zadał pytanie
z podstępnym uśmieszkiem.
Maykel pokiwał głową i
obydwoje cicho ruszyli przed siebie. Łagodnie, bez zbędnych szarpanin,
załatwili dwóch mafiarzy. W jednej chwili włożyli ich mundury i kominiarki na
twarze, dla niepoznaki. Zabrali im również karabiny. W tych strojach powoli,
bezproblemowo, załatwiali pojedynczo ochroniarzy. W końcu wytępili już
wszystkich obecnych na dworze. Pozostało im tylko czterech w środku, ale i to
nie było zbyt dużym problemem.
- Ejjj wy!!! – ryknął Sven nie swoim
głosem i wrzucił kamień do pokoju Kurtisa.
- Czego?! – Wychylił się jeden z
czterech ochroniarzy.
- Chodźcie tu do pomocy!!! Ten
Maykelek tu jest, ale się stawia, jak pomożecie to go złapiemy!!! – zawołał
Sven hamując się od śmiechu,
podobnie jak Maykel stojący obok.
- No już, wychrzaniać stąd wszyscy,
przyprowadzić mi tu go żywego!!! – rozkazał Kurtis, wściekły.
Czwórka zbirów
posłusznie wybiegła na dwór, gdzie natknęli się na pięści Svena i Rouglasa.
Dwóch zaskoczonych atakiem nie zdążyło nawet pisnąć, a już leżeli na ziemi.
Potem dwa celne strzały z karabinów wystarczyły, aby pozostali dwaj też
przestali fikać. Maykel ze Svenem zdjęli z siebie mundury mafiarzy, by zrobić
lepszy efekt swoim naturalnym wyglądem i wpadli do budynku.
Na dźwięk strzałów, Kurtis oglądnął
się wściekły i podszedł do okna.
- Powiedziałem, że chcę go żywego!!!
– wrzasnął myśląc, że jego mafia znajduje się na podwórku i strzela do Maykela.
Niestety, nie było tam już nikogo.
- A ja ci zapomniałem powiedzieć
sukinsynu, że mam dosyć twoich krętactw. – Do pokoju wszedł Maykel we własnej
osobie i razem ze Svenem namierzyli Kurtisa bronią.
- Nie martw się, ja mu to
powiedziałam! – pocieszyła go Lara i widząc, że nie było już żadnego
niebezpieczeństwa, przyskoczyła do Lilly, Roba i Willa i rozwiązała ich.
- Widzisz, gnojku? – Sven uśmiechnął
się radośnie i wskazał na karabin swój i Maykela. – Twoją własną bronią cię
rozwalimy!
Kurtis stał i trudno
powiedzieć co przeważało w wyrazie jego twarzy: czy przeogromny wkurw czy przeogromny
zaskok. W każdym bądź razie obydwa te odczucia mieszały mu się ze sobą.
- Laro, szukaj tego Mitu –
powiedział do niej Maykel.
- Oczywiście. – Lara przyskoczyła
ochoczo do biurka. – Pogrzebiemy sobie w szufladkach! – Wysłała przesłodki
uśmiech do Kurtisa i zabrała się do wysypywania zawartości szuflad na dywan.
- I w szafeczkach! – Dodała Lilly,
otwierając szafkę.
Kurtis zrozumiał, że
jego pomysł z mafią nie wypalił. Ale nie dopuszczał do siebie myśli, że
przegrał. To jeszcze nie koniec. Miał dzisiaj zabić Maykela, przyczynę rozpadu
jego związku. Gdyby nie on, Lara kochałaby go do tej pory. Kurtis postanowił
sprowokować Maykela do jakiejś bójki, a potem wypełnić swój plan z morderstwem.
Trochę przeszkodziła mu Lara:
- Jest!!! Znalazłam!!! Oj Kurtis,
taki artefakt chowa się gdzieś bardziej w ukryciu, a nie na dnie szuflady!!! –
krzyczała radośnie, unosząc do góry Mit, jak jakieś trofeum.
- Oblejmy to! – zaproponował Rob i
wyciągnął wino z barku Kurtisa. Zębami wyciągnął korek i sam łyknął z gwinta.
Kurtis zerknął na Maykela.
- Jak tam twoja prześliczna psinka
Jenna? – spytał, śmiejąc się radośnie i z satysfakcją patrząc, jak w
Maykela oczach pojawiło się zakłopotanie oraz niedowierzanie. – Bardzo
cierpiała, zdychając? – Kurtis wsadził ręce do kieszeni i zmroził Maykela
wzrokiem. – Następnym razem, jak będziesz mieć jakiegoś kundla, to oducz go
łakomstwa, wtedy nie będzie problemu. Nie wszamałby wszystkiego, co mu się by
dało, tak jak ten żarłoczny rudzielec!!!
- To ty… - Powiedział tylko Maykel,
rozumiejąc już całą prawdę z dziwnym zgonem Jenny.
- Jasne, że ja! – potwierdził z
zadowoleniem Trent i patrzył prowokująco na Maykela.
- To ty!!! – Lara przyskoczyła do
przodu, jakby chciała go uderzyć. – Ty durniu, jak mogłeś?!! Wiesz na kim się
pomściłeś, ty idioto?!!
- Na nim! – Kurtis wskazał Maykela,
jakby to się wiedziało samo przez się.
- Nie!!! Pomściłeś się na niewinnym
dziecku!!! Najgorzej cierpi teraz Amelka, mała dziewczynka, która tak bardzo
kochała tego psa!!! Zdajesz sobie sprawę, że niszczysz sobą wszystko co
dobre?!! Ona przez ciebie płacze, ty debilu!!! – Lara omal nie wyszła z siebie.
Za cierpienie Amelki dałaby się pokroić, aby tylko malutka nie płakała. No cóż,
uważała Amelkę za swoją córkę, więc broniła jej instynktownie jak matka.
- Gówno mnie to obchodzi! – oznajmił
jej Trent udając, że rzeczywiście tak było. W głębi duszy, czuł jednak jeszcze
gorszą wściekłość. Cholera, nie miał zamiaru mścić się na dziecku, chciał
ukarać tylko Maykela. I znowu mu nie wyszło!!! Trent nie dał po sobie poznać,
że najchętniej by tu teraz wszystkich powystrzelał za swoje niepowodzenia.
- Dobra, dosyć tego kina –
powiedział zdecydowanie Will. – Mamy Mit więc wychrzaniajmy do swoich chat.
- Dobrze gadasz – poparła go Lara. –
Spadajmy stąd. – Mówiąc to, schowała do kieszeni dżinsów pierwszą część Mitu.
- To pa, Kurtisku. – Sven jako
pierwszy wyszedł za drzwi, za nim Lara, Will, Lilly, Rob i Maykel skierował się
ku drzwiom jako ostatni, co ogromnie ucieszyło Kurtisa. A więc dostał drugą szansę.
Teraz albo nigdy.
- Te, Rouglas! – zaczepił więc
mężczyznę, a ten zgodnie z myślą Trenta się odwrócił. – Uważaj lepiej… – Kurtis
podjął się ostatniej próby sprowokowania Maykela do bójki. – Uważaj lepiej, bo
moją następną ofiarą będzie teraz twoja córcia. Już mam ją na celowniku! – Zakończył,
wskazując na swój pistolet.
Udało się. Ostatnia próba Trenta
wypadła pomyślnie. Kurtis trafił wreszcie w czuły punkt Maykela i pierwszy raz
jego prowokacja zakończyła się sukcesem.
Bo nikt się chyba tutaj
nie zdziwił, gdy po słowach Kurtisa Maykel w przeciągu światła rzucił się do
niego. Jednak popełnił jeden piramidalny błąd, który zrozumiał, jak było już za
późno. Mianowicie, słysząc groźbę pod adresem swej córki, Maykel dostał tzw.
białej gorączki. Tak bardzo chciał skrzywdzić Kurtisa za te słowa i zadać mu
ból, że nie myśląc co robi, upuścił na podłogę karabin, a sam rzucił się do
walki wręcz. To zachowanie powinno zostać mu wybaczone, bo wiadomo, że jeśli
ktoś kieruje się nagłym impulsem, to często nie myśli co czyni. Jednakże już za
chwilę okazało się, jakiej ogromnej wagi był to błąd.
Na razie wszystko
zaczęło się, jak przystało na bijatykę: faceci, jak wilki rzucili się na
siebie, szarpiąc się za ubranie i lejąc po gębach. Jednak wkrótce Kurtisowi
przeszło przez myśl, że to jego ostatnia okazja na zabicie Maykela, druga już
może się taka nie zdarzyć. Przybrał więc na sile i zwiększył na maxa siłę
swojego ataku.
Maykel- agent FBI był
bardzo dobrze wyszkolony, wysportowany, techniki bójki i obrony miał więc w
małym palcu. Ale w pracy częściej przysługiwał się swoim wrodzonym sprytem,
inteligencją i ogółem całym intelektem zamiast siłą. Czymże więc był on w
porównaniu do Kurtisa- byłego legionisty, który przez całe swoje życie
opanowywał sztuki walki? Maykel już raz zmierzył się z Kurtisem i wygrał, ale
wtedy to było co innego. Po pierwsze, tamtej nocy Rouglas był pijany, co
zwiększyło jego atak, po drugie i to najważniejsze - zaraz do bijatyki
przyłączyli się Rob i Sven. Teraz obaj faceci zmierzyli się sami ze sobą, na
trzeźwo. Aha, warto też zaznaczyć, że podczas gdy Trent przez całą noc
wypoczywał leżąc do góry brzuchem, to Maykel taszczył się po psychiatrykach,
następnie odbył męczącą podróż do Pragi i to on, a nie Trent, rozprawił się z
dwudziestoma mafiarzami pod domem. Walka nie była więc do końca wyrównana, bo
Maykel już od początku był bardziej osłabiony od przeciwnika.
Szybko więc okazało się,
że to Kurtis wziął górę nad walką. Maykel był już cały poturbowany, cały we
krwi i coraz rzadziej sam podnosił się z podłogi. Robił to za niego Kurtis,
który wciąż nie miał dosyć. Podnosił Rouglasa za szmaty i zadawał mu kolejne
ciosy.
- Zastrzelcie go!!! – zawołała Lilly
ze łzami w oczach, widząc co się święci i mając Kurtisa na myśli. I tu mamy
czysty dowód na to, że człowiek w panice również nie myśli co robi. Bowiem
biedna Lilly z tego wszystkiego zapomniała, że sama trzymała w rękach pistolet.
A Rob, Will i Sven już dawno chcieli
zrobić to, co teraz i Lilly przyszło do głowy, lecz to wcale nie było takie
proste. Bijący się panowie tarzali się po dywanie, więc na celowniku pojawiali
się naprzemiennie: Maykel - Kurtis, Maykel – Kurtis, Maykel – Kurtis, Kurtis –
Maykel. Nie dało rady strzelać, bo istniało ryzyko, że zabiją Rouglasa zamiast
Trenta.
Po chwili, Maykel upadł
po raz ostatni na podłogę, definitywnie kończąc i przegrywając to starcie. Nie
był w stanie już sam się podnieść, więc oczywiście szlachetny Kurtis przyszedł
mu z pomocą.
- Zostaw już go!!! – zdążyła tylko
wykrzyknąć Lilly, ale i tak to nic nie dało.
Kurtis złapał mężczyznę
za szmaty i z całej siły cisnął nim o otwarte okno. Maykel bardzo silnie
uderzył się w tył głowy, a szyba pękła i roztrysnęła się na niego, na milion
drobnych kawałków, potwornie raniąc mu resztę ciała. Mężczyzna osunął się
bezwładnie na ziemię. Z jego czoła i karku obficie ciekła krew.
- Nie zaprosiłem cię tu dzisiejszej
nocy sukinsynu, aby się z tobą bić, tylko po to, aby cię zabić!!! – oznajmił
Maykelowi Kurtis, jak zawodowy morderca i odwrócił się plecami do nieprzytomnego
mężczyzny.
I
tutaj muszę powoli i dokładnie wytłumaczyć, co działo się dalej, lecz Wy
Czytelnicy miejcie na uwadze fakt, że to wszystko co teraz opiszę działo się w
ułamku sekundy:
Mianowicie, Kurtis po
swojej przemowie odwrócił się tyłem do Maykela i podniósł z podłogi karabin,
który Maykel upuścił wcześniej na ziemię. W tym samym momencie z przeciwległego
końca pokoju wystartowała Lara. Z prędkością światła przebiegła za plecami
Trenta i znalazła się przy nieprzytomnym Maykelu. Uklękła obok niego, pochyliła
się i ujęła w swoje ręce jego twarz, kompletnie nie zdając sobie sprawy z tego,
że tym sposobem mimowolnie zakryła Maykela swoim ciałem.
Kurtis, stojący tyłem, tego nie
widział. Był pewny, że za sobą miał tylko i wyłącznie Maykela. Podniósł więc
karabin i demonstracyjnie się odwracając – wystrzelił do osoby będącej pod
rozbitym oknem.
- Nieeeee!!! – zdążył tylko
wykrzyknąć, ale oczywiście było już za późno. Kulka z karabinu trafiła kobietę
prosto w plecy, centralnie między łopatki. Lara nie zdążyła nawet pisnąć.
Zalała się krwią i osunęła na ciało Maykela, który z tego wszystkiego ocucił
się i był w stanie zauważyć, co się stało.
- Mój Boże… Laro… - Szepnął, gdy
kobieta opadła na niego. Poczuł na swojej szyi i torsie jej ciepłą krew. – Laro…
Nie… - Objął ją bezsilnie rękami, czując, że jego dłonie zanurzają się w krwi
na jej plecach.
Co się tyczyło Kurtisa,
to trudno wyobrazić sobie jego stan. Zbladł jak ściana, karabin wypadł mu z
rąk. Pośród bólu i przerażenia dostrzegł to, co spowodowało, że obiecał sobie
już nigdy nie psuć czyjegoś szczęścia: dążył cały czas do tego, by rozdzielić
Larę od Maykela. A tu, pomimo tego, że obydwoje przecież umierali, to i tak ich
ciała złączyły się teraz, tworząc jedno. Trent wśród obietnic, że nigdy więcej
nikomu nie zryje życia, klepał w głowie zdrowaśki, by Lara wstała z podłogi i otworzyła oczy. No
niestety…
Co się tyczyło ekipy, to podobnie
jak w przypadku Trenta: strach, niedowierzanie, panika.
Jedynie racjonalny Will,
który zawsze w takich chwilach zachowywał zimną krew, podbiegł do pary leżącej
na dywanie i zalewającej się krwią. Ściągnął Larę z ciała Maykela i ułożył ją
na dywanie. Maykel uniósł się lekko, patrząc boleśnie na swoją narzeczoną. Will
zbadał jej tętno, a następnie pochylił się nad nią i posłuchał oddechu.
- Maykel… Boże… - Odezwał się cicho,
drżącym głosem. – Boże… Maykel… Ona nie żyje! – poinformował, sam nie mogąc
uwierzyć, że to już jest koniec.
Ekipa stojąca wciąż na
progu też nie próżnowała. Lilly, Sven i Rob wiedzieli co robić w takich
sytuacjach, lecz w panice nikt nie zwrócił uwagi, czy aby druga osoba czasem
nie robiła tego samego. W tym wyniku, cała trójka wyciągnęła telefony i
zadzwoniła po pogotowie. Za minutę, na podwórze zajechały aż trzy karetki z
różnych oddziałów i aż sześciu lekarzy w przeciągu światła wpadło do
pomieszczenia.
***
Lara usłyszała najpierw cykanie
świerszczy, a potem doleciało ją świeże, orzeźwiające, nocne powietrze.
Otworzyła oczy. Leżała na wilgotnej trawie, nieopodal małego stawiku.
Rozpoznała to miejsce. Była tu niedawno z Maykelem, to w tej wodzie ukazał jej
się jakiś dziwny znak, który
spowodował, że nabrała złych przeczuć i nakazywała Maykelowi nie jechać razem z
nią po Mit. Potem jednak obydwoje polecieli do Pragi… I tam… Kurtis, Mit, ranny
Maykel, w końcu strzał z karabinu, który usłyszała za sobą.
Lara zerwała się z
miejsca. Doskonale pamiętała wydarzenia przed chwilą. Po usłyszeniu za sobą
wystrzału, znalazła się nagle tu.
Kobieta podeszła do wody
i pochyliła się. W wodzie odbijały się księżyc i gwiazdy, lecz… Woda w stawie
nie ukazała odbicia Lary. Jakby wcale jej tu nie było.
Croft patrzyła przez
chwilę niedowierzająco. A potem zrozumiała. Wtedy znak w wodzie był prawdziwy,
lecz ona źle go zinterpretowała, bojąc się o życie Maykela. Tymczasem chodziło
o jej życie. Zabito ją. Nie żyje. Jest duchem, bo tafla wody nie ukazywała odbicia
jej ciała.
Lara uśmiechnęła się. „A
więc śmierć nie jest jednak taka straszna” – pomyślała. W tym samym momencie
wyczuła słodki, niebiański zapach,
który tak dobrze skądś znała.
- Lawenda… - Szepnęła, rozglądając
się wokoło. Nie musiała nawet szukać zbyt długo przyczyny zapachu: zauważyła,
że cały staw otoczony był krzaczkami kwitnącej lawendy. Kobieta spostrzegła, że
jeden krzaczek rósł w wodzie. A za nim następny, odrobinę niżej. A za nim
jeszcze jeden, którego już ledwo co było widać. – Jak to możliwe? – Lara
pochyliła się, zerkając do krystalicznie czystej wody. – O jasny gwint!!! –
zawołała zdumiona i zafascynowana. Lawenda rosła także na dnie stawu!!! Cały
dół pokryty był fioletowo-srebrzystymi kwiatami, które pod wpływem lekkiego
prądu wody, kołysały swoimi główkami. Lara patrzyła w ten cud, jak w tęczę.
Była oczarowana tym nieziemskim widokiem. I wtedy, ze skupienia wyrwał ją czyjś
ruch. Croft podniosła głowę.
Po drugiej stronie stawu,
na zielonej trawie siedziała kobieta. Miała na sobie długą, śnieżnobiałą
suknię, która tworzyła białą plamę rozłożoną wokół całej jej postaci, welon na
głowie i białe rękawiczki. Wiatr rozwiewał jej długie czarne włosy. Siedziała,
tonąc w największym skupisku kwiatów, jakby to ona była boginią kwitnącej
lawendy. Była piękna.
- Fay!!! – wykrzyknęła Lara,
rozpoznając postać. – Fay!!! – krzyknęła ponownie, czując niewypowiedzianą radość
ze spotkania.
Panna młoda z przeciwległego brzegu
drgnęła na dźwięk jej głosu, jakby rozbudzona z głębokiego snu.
- Lara!!! – odkrzyknęła radośnie i
również zerwała się z miejsca. Wiatr zakołysał jej włosami, welonem i fałdami
sukni. – Witaj, Laro!!! – Kobieta pomachała jej ręką, ubraną w białą
rękawiczkę.
Lara pomyślała, ze już
na zawsze będzie pamiętać w głowie ten obrazek: wokoło ciemność, błyszczące
gwiazdy, odbijające się w krystaliczne czystej wodzie i machającą do niej ręką
z drugiego brzegu śliczną kobietę w ślubnej sukni.
- Zapomniałaś o mnie, Laro?!! –
spytała Fay swym melodyjnym,
śpiewnym głosem, który już sam w sobie uzdrowił Larę przed laty.
- Nie!!! Nigdy o tobie nie
zapomniałam!!! – skłamała Lara, zdając sobie doskonale sprawę z tego, że od dwudziestu
jeden lat nie pamiętała o Fay ani o złożonej jej kiedyś obietnicy.
Fay, słysząc odpowiedź Lary,
uśmiechnęła się tak szczęśliwie, że aż rozjaśniła jej się cała twarz.
- Więc przyjdź do mnie Laro, czekam
na ciebie!!! – zawołała, wystawiając swoje białe ręce na przód. – Czekam już od
dwudziestu jeden lat i w końcu nadszedł ten czas!!! Przyjdź do mnie ziemską
drogą, to miejsce jeszcze nie jest udostępnione dla ciebie!!! Przyjdź, dzięki
tobie zakończy się moje cierpienie!!! – Głos Fay rozmył się Larze w uszach.
Cały staw zniknął, a przed nią stanął mężczyzna w czarnym garniturze i sinych
ustach, który ukazywał jej się za życia, gdy ogarnęła ją klątwa. Jednak teraz
kobieta stwierdziła z zadowoleniem, ze się go nie bała, a on jakby to czując,
uśmiechnął się do niej przyjaźnie.
- WRÓĆ!!! – rozkazał robiąc przed
jej oczami jakiś ruch ręką. Na dźwięk jego potężnego głosu, Lara poczuła, że zaczęła
spadać gdzieś w dół.
Ogarnęły ją egipskie
ciemności i nagle wyczuła w sobie palący ból. Jakby ktoś podpalał ją żywcem od
wewnątrz. To było nie do zniesienia, Lara zaczęła krzyczeć i szarpać się,
próbując uśmierzyć swoje cierpienie.
- Nieeeeeee!!! – krzyczała,
zasłaniając twarz rękami.
- Jeeeeeest!!! Jeeeeeest!!! Jeeeeeest!!!
– Dobiegł ją czyjś donośny krzyk. Ból ustał, a ona zamarła, przysłuchując się
głosom ją otaczającym.
- Uratowali my ją!!! Jeeeeeest!!!
- Jesteśmy boscy!!! Jeeeeeest!!!
- Zapiszą nas do Księgi Guinnessa!!!
Jeeeeeeest!!!!
- Rekord, rekord!!! Jeeeeest!!!
- Nie żyła już 4 minuty, ale my ją
uratowali!!! Jeeeest!!!
Lara otworzyła oczy.
Leżała w jakimś jasnym pomieszczeniu, a obok niej ściskali się w ramionach
jacyś niesamowicie zadowoleni lekarze. Trudno było opisać ich szaloną radość.
- Mogą się panowie zamknąć? –
spytała Lara, siadając na łóżku. – Głowa mnie boli – wyjaśniła i rozglądnęła
się wokół.
Doktorzy zamarli, patrząc na nią.
Jeden z nich, aż rozdziawił gębę ze zdumienia:
- Carmichael, weź kajet – zwrócił
się do jednego doktorka, a ten posłusznie wziął zeszyt do rąk. – I pisz co ci
powiem. Otóż panowie, mamy w chwili obecnej do czynienia z cudem. Pisz,
Carmichael: reanimowana kobieta, która nie żyła cztery minuty, o własnych
siłach usiadła na łóżku, ma do nas pretensje i narzeka tylko i wyłącznie na ból
głowy.
Carmichael zapisał.
- Maykel! – zawołała Lara, wciąż się
rozglądając. – Maykel!
Do karetki pogotowia, w
której nie dalej jak dwie minuty temu trwała akcja przywracania życia Larze,
wpadł Maykel, słysząc wyraźnie wołanie.
- O mój Boże!!! – powiedział
zdumiony na widok Lary, która siedziała sobie jakby nigdy nic na łóżku i
uśmiechnęła się promiennie na jego widok. – Mój Boże, Lara!!! – Znalazł się
przy niej i mocno przytulił do siebie, próbując do siebie dojść. Wciąż się jednak
trząsł i był bardzo blady na twarzy. No cóż, przed chwilą sądził, że stracił
właśnie najbliższą osobę na świecie. A teraz, bijące na nowo serce Lary
spowodowało, że spłynęła na Maykela niewypowiedziana fala ulgi. – To
najszczęśliwszy moment w moim życiu – szepnął, całując Larę w czoło. – Ale, jak
to możliwe? – spytał, odsuwając się lekko i patrząc na jej ciało, bez ani
jednej skazy ani zadrapania.
- Reanimowanej kobiecie, która nie
żyła cztery minuty, zniknęła rana postrzałowa, dopisz, że sama z siebie i na
naszych oczach. – Podyktował doktor, a Carmichael posłusznie zapisał.
Lara ujęła w ręce twarz Maykela.
- A ty, gdzie masz jakieś ślady
pobicia, co? Gdzie rany od stłuczonej szyby? – Otoczyła go ramionami i
pocałowała w usta, chcąc teraz znowu poczuć bliskość i ciepło bijące od niego. Cztery
minuty temu myślała, że nigdy go już przecież nie zobaczy.
- Reanimowana kobieta, która nie
żyła cztery minuty, o własnych siłach się całuje. – Podyktował doktor, ale za
chwilę trzepnął Carmichaela w ramię. – Albo nie, napisz, że całuje tego
dziwnego mężczyznę, co też mu wszystkie obrażenia na ciele poznikały. Dopisz,
że na naszych oczach i
same z siebie.
- Dobrze – zgodził się Carmichael i
posłusznie zapisał.
A Maykel z Larą odsunęli się od
siebie.
- Nie wiem właśnie, co się z nimi
stało – odparł Maykel z uśmiechem, odpowiadając na
zadane wcześniej pytanie Lary. – Wszystko zniknęło!
- To klątwa. – Domyśliła się Lara –
Maykel, klątwa nas chroni. Dba o nasze życie, abyśmy mogli ją wypełnić.
Maykel zastanowił się
nad tymi słowami, a potem wyciągnął Mit, który Lara znalazła w
mieszkaniu Trenta. Lekarze znaleźli go wcześniej w kieszeni Lary i oddali
Maykelowi.
- Najpierw musimy odnaleźć drugą
część Mitu, wtedy dopiero rozwiążemy klątwę – rzekł, podając archeolożce
znaleziony przez nią artefakt.
A kobieta zerwała się z łóżka, jakby
słysząc słowa Maykela, coś sobie przypomniała..
- Wiem, wiem, gdzie jest druga część
Mitu!!! – krzyknęła z przejęciem. – Mój Boże, jak mogłam zapomnieć o Fay?!! – Złapała
się za głowę.
- Kto to jest Fay? – Maykel
zmarszczył brwi.
- Musimy jak najszybciej dostać się
teraz do domu!!! Tam wszystko ci opowiem!!!
- Reanimowana kobieta, która nie
żyła cztery minuty, stoi na własnych siłach, wydziera się i żąda powrotu do
domu. – Podyktował doktor, a Carmichael posłusznie zapisał.
- Dobrze, więc chodźmy stąd. –
Maykel ściągnął z siebie bluzę i ubrał w nią półnagą Larę. – Rob zwinął auto,
więc spokojnie pojedziemy na lotnisko – szepnął jeszcze, uśmiechając się. Lara
też odwzajemniła mu przelotnie uśmiech, bo w głowie kłębiły jej się inne dziwne
sprawy. Obydwoje lekko zeskoczyli z karetki i zniknęli w ciemnościach.
A doktor westchnął ciężko:
- Reanimowana kobieta, która nie
żyła już cztery minuty, wraz z dziwnym mężczyzną, któremu poznikały wszystkie
obrażenia z ciała, to musiała być para jakichś Zombie – stwierdził,
podsumowując całe zajście, a Carmichael posłusznie zapisał to do zeszytu.
CDN
Lilka11
OdpowiedzUsuńWysłany 31.10.2010 o 18:27
Rozdział był mega. Kurtis… Boże, coś ty z niego zrobiła, dziewczyno! Sama często robiłam z niego kretyna, ale to moja druga po Larze ulubiona postać z TR i nie mogę uwierzyć, że ten mężczyzna jest w stanie wyprawiać takie rzeczy. Opisy incydentów, które wydarzyły się w jego mieszkaniu, jego bójka, pobicie Maykela, postrzał Lary… Wszystko celująco, kapitalnie, wyborowo i jak tam jeszcze chcesz, chyba skończyły się w moim słowniku słowa pochwały, wszystkie już znasz. Trentowi najzwyczajniej w świecie odbiło, ma jakąś manię Lary, psychozę i zrobiłaś z niego niezrównoważonego psychicznie debila. Powtórzę – MEGA! To jeden z moich ulubionych rozdziałów, najbardziej podobały mi się słowa lekarza, a przy „Reanimowana kobieta, która nie żyła już 4 minuty stoi na własnych siłach, wydziera się i żąda powrotu do domu” myślałam że nie wyrobię ze śmiechu xD Potrafisz w jednym rozdziale zawrzeć akcję, tragedię i dawkę humoru. Świetna robota, błędów nawet nie widziałam, nawet jak jakieś były nie zaprzątajmy sobie nimi głowy, bo akcja genialna. Dobra robota!3maj tak dalej :) Pozdrawiam!
UlaCroft
OdpowiedzUsuńWysłany 02.11.2010 o 19:37
Tak się zastanawiałam właśnie czy skomentować twój rozdział. Jestem strasznym leniem… :) Ale jak zerknęłam na mojego blooga, to pomyślałam sobie, że musisz mieć ten tekst u siebie. A więc pozwól, że opiszę ci to w paru punktach.1. Zmartwychwstanie dotyczy Jezusa i trochę nie pasuje go używać do własnych celów (ale w tytule można darować ;]) ).2. Kto to Fey? Nie czytałam poprzedniego opowiadanka… Jakbyś mi mogła szybko opisać zdarzenie z nią lub podać nr rozdziału, w którym to owe spotkanie opisałaś. (bo myślę, że to było spotkanie)3. Ja robię z Kurta niewiadomo kogo, a ty w swoim opowiadaniu rozstrzekliwujesz ludzi! (podoba mi się ^_^)4. Ale Trent nie zatrzeli Amelki co? Ona jest taka fajna.5. No dobra napisałam o świstokliku tak naprawdę dlatego, ze nie miałam pomysłu. Teraz nie wiem jaki następny rozdział napisać. Waham się pomiędzy Madagaskarem, a Królem Lwem… :) Nie wiesz o co chodzi? A znasz to „Wyginam śmiało ciało, wyginam śmiało ciało, wyginam śmiało ciało, dla mnie to… MAŁO” albo „Hakuna Matata jak wspaniale to brzmi!” (dalej nie znam słów) No to tyle. Mam nadzieję, że wszystko zrozumiałaś, a ja nie zrobiłam za dużo błędów. Pozdro!PS. Madagaskar czy Król Lew? ;]
Wysłany 02.11.2010 o 21:11 | W odpowiedzi na ~UlaCroft.
OdpowiedzUsuńDziękuję dziewczyny za takie wspaniałe, wyczerpujące komentarze;-* Co do Uli to hehe doceniam, że pomimo bycia leniuszkiem skomentowałaś ten rozdział, bardzo, bardzo mi miło;-*** I oczywiście i ja Tobie dokładnie poodpowiadam: 1. Wydaje mi się, że słowo „zmartwychwstanie” pisane z małej litery nie powinno kojarzyć się tylko z Jezusem, bo przecież nie oznacza ono tylko Jego. Mówi się przecież, że i my zwykli ludzie po śmierci zmartwychwstaniemy, lecz to kwestia sporna, więc nie warto się w to zagłębiać;-* 2. „Kto to Fey? Nie czytałam poprzedniego opowiadanka… Jakbyś mi mogła szybko opisać zdarzenie z nią lub podać nr rozdziału, w którym to owe spotkanie opisałaś.” Tak właściwie, to to imię piszę się Fay a czyta po prostu „Faj” a nie „Fej” – wydaje mi się, że ładniej brzmi;-* I niestety o Fay nie pisałam nic w pierwszej części opowiadania, jest to postać, która pojawia się pierwszy raz w tej części. Rozumiem, że na razie wszystko wydaje się niejasne Ula, ale po części o to mi chodziło, teraz powoli będzie się to wszystko wyjaśniać a na końcu wyjaśnione zostanie wszystko. Warto jednak abyś znała historię Julki, która została dokładnie opowiedziana w pierwszej częsci opowiadania w rozdziale 23 pt. „Gorzka prawda”, dlatego że ona i Fay…no cóż zbyt wiele nie mogę powiedzieć, ale obie będą tak samo ważne;-* No i historia Julki pomoże Ci więcej zrozumieć w kolejnych rozdziałach;-*3. I to jest właśnie super, każdy kreuje bohatera inaczej;-* 4. O nie, mam nadzieję, że do tego nie dojdzie! xD 5. Na pewno coś wymyślisz i będzie git! ;-) PS. Zdecydowanie „Król Lew” uwielbiam tę bajkę, chociaż nie za bardzo rozumiem związku między nią a Twoim opowiadaniem;-* No ale na pewno też wszystko mi się wyjaśni, gdy będziesz pisać dalej. Czekam więc na Twój kolejny rozdział;-) Pozdrawiam ciepło! ;-*
Lilka11
OdpowiedzUsuńWysłany 07.11.2010 o 12:09 | W odpowiedzi na ~UlaCroft.
A ja tylko odniosę się do komentarza poprzedniczki, dobrze że użyłaś słowa „Zmartwychwstanie”. Nigdzie nie jest napisane że odnosi się ono tylko do Jezusa. Odnosi się do wszystkich, którzy „zmartwychwstali” (czyli powstali z martwych, umarli i ożyli) np. w mitologii egipskiej był to Ozyrys, u greków zmartwychwstał Attis, w religii zaratusztriańskiej wierzący czekają na zmartwychwstanie Zaratusztry, akurat w chrześcijaństwie powstał z grobu Jezus, natomiast dobrym przykładem zmartwychwstania jest Gustaw z „Dziadów” A.Mickiewicza czy nawet Taylor z „Mody na Sukces” (która ocieka wręcz zajebis.tością bo umarła dwa razy i nadal żyje!). Zmartwychwstanie to częsty motyw we współczesnych książkach czy filmach.Także uważam że słowo „zmartwychwstanie” pasuje w tym rozdziale idealnie. A teraz ide czytać ósemkę!
Wysłany 07.11.2010 o 16:05 | W odpowiedzi na ~Lilka11.
OdpowiedzUsuńDziękuję Lilka;-*