- Babka, w tej chwiluni wypad z
altanki, jasne?!! Dosyć tych wakacji,
cały ranek tu siedzisz, wariatko jedna!!! Słyszysz, co mówię?!! - Kobieta o
bujnych kasztanowych lokach nie doczekała się odpowiedzi, więc zrobiła pirueta
na trawie, w geście kompletnej bezradności:
- Babka, noż do jasnej cholery, ja muszę do
pracy!!! – wrzasnęła ponownie, wskazując na swój policyjny mundur. – Wyłaź z
tej altanki!!!
Zza drewnianych belek japońskiej altanki, stojącej
w centrum ogrodu,
wychyliła się szczupła twarz starszej kobiety o zapłakanych, przestraszonych
oczach.
- Nie wyjdę – oświadczyła z zaciętym wyrazem twarzy.
– Czekam na córkę, która zaraz wróci ze szkoły.
- W twoich snach, psycholu jeden!!! – zaperzyła się
policjantka. – Masz to nawet w papierach napisane, że jesteś chora na łeb!!!
Wbij se wreszcie do swej tępej głowy, że twojej córci tu nie ma!!! Pojawiłaś
się tu dwadzieścia jeden lat temu, więc ona już na pewno nie żyje albo szlag
wie, co z nią się stało!!! Za to tu jest moja córka. – Kobieta popchnęła w
stronę babci małą, nadąsaną blondyneczkę. – I zaprowadź mi ją w tej chwili do
przedszkola!!!
- O, Judith – ucieszyła się babka na widok
dziewczynki i uśmiech opromienił jej całą i tak mizerną i biedną twarz. –
Widziałaś się może z moją Larą, kochanie? Bawiłyście się?
- Nie, z nikim się nie bawiłam – odparła blondyneczka.
- A był z nią Mortimer? – Nie popuściła babka.
- Zaraz mnie krew nagła zaleje!!! Nie ma żadnej
Lary, ty stara wariatko!!! Za co mnie tak w życiu pokarało?!! – Zaczęła
lamentować kobieta w kasztanowych lokach, siadając na trawie. – Dostałam od
życia tępego bachora i świrniętą babkę!!!
W tym momencie na podwórko zajechał jakiś czarny
samochód.
- Carter!!! – Kobieta zerwała się na równe nogi i
popędziła co sił w stronę auta, aż rumieńce wstąpiły na jej bladą twarzyczkę. –
Carter!!! Z nieba mi spadłeś!!! – rzuciła się w ramiona blondwłosego mężczyzny.
- Dobra, dobra. – Facet odsunął kobietę od siebie.
– Nie świruj, Claire. Ja tu w poważnej sprawie.
- Później, ja muszę do pracy, jestem już spóźniona!
A ty musisz odprowadzić mojego bachora do przedszkola!
Mężczyzna z przenikliwym, ostrym spojrzeniem
roześmiał się, a potem zsunął szczupłej kobiecie z ramion jej policyjną
marynarkę.
- Koniec z pracą, Catty – rzekł ciepło i podważył
jej lekko podbródek do góry. – Mam dla ciebie szokujące wieści. Pora się ujawnić,
kociątko, nie będzie już nigdy Claire - policjantki.
Claire zamrugała gwałtownie.
- A o co chodzi? – spytała.
- Nie tu. – Mężczyzna pociągnął kobietę do
mieszkania i szczelnie zamknął za sobą drzwi.
- O co chodzi? Co się stało? – wypytywała Claire.
- Lepiej usiądź – polecił jej Carter, sam stając za
stołem.
Szczupła kobieta posłusznie usiadła, wbijając w
blondyna o ostrych rysach przestraszone spojrzenie.
- Znalazłem wreszcie zabójców naszego brata, Claire
– oznajmił Carter poważnie. – Wreszcie pora na zemstę. Od dzisiaj kończysz z
udawaniem policjantki dla niepoznaki, tylko odsłaniasz swoje prawdziwe oblicze
– groźnej morderczyni. Zresztą, nie ty pierwsza wpadłaś na ten pomysł. Praca
dla prawa, aby nikt się nie przyczepiał, stała się już modna wcześniej.
- O czym ty mówisz? – zapytała Claire. – Wiesz już,
kto zabił Marca?
Blondyn uśmiechnął się nienawistnie.
- Wiem – odparł.
Claire zacisnęła pięści, a jej oczy wypełniły się
nienawiścią. Diametralnie zmieniła się z miłej kobiety o słodkim uśmieszku w
stanowczą, żądną zemsty osobę.
- Powiedz mi, chcę wiedzieć – powiedziała lodowato.
- Bardzo proszę. Mordercą Marca Millera, jest
niejaki… Maykel Rouglas. – Carter rzucił na stół podobiznę mężczyzny. – Agent
FBI, 32 lata, nieżonaty, lecz ma małą córkę. Niezły cwaniak. Podlizuje się dla prawa, jak już wspomniałem, a sam
morduje na boku niewinne osoby.
Claire odskoczyła od stołu, jakby zamiast zdjęcia,
leżały na stole syczące węże.
- To niemożliwe!!! – wykrzyknęła blednąc i
zaciskając nerwowo paznokcie w policzki.
- Znasz go? – Carter niespecjalnie się zdziwił.
- Czy go znam? – jęknęła Claire. – To z nim
tańczyłam na ostatniej imprezie w Surrey!!!
- No i co z tego? – Mężczyzna wzruszył ramionami.
- A to, że… Że… Że już wtedy postanowiłam, że go
dla siebie zdobędę!!! On jest mój, rozumiesz?!! On mi się od początku podobał,
pierwsza go zaklepałam!!! I on nie mógł zabić Marca, to nie on, na pewno nie
on!!!
- Przestań histeryzować, siostruniu. – Carter
zatkał uszy rękami. – Facet ci do szczęścia niepotrzebny.
- Nie jesteś kobietą! Nie wiesz, co jest mi
potrzebne!!! – Claire była bliska płaczu.
Carter zmierzył ją wzrokiem.
- Zachowujesz się jak mała dziewczynka – zganił ją.
– Nie obchodzi mnie to, co tam sobie masz do tego mężczyzny. Zabijemy go, on
wyrządził nam krzywdę. Zamordował naszego brata. Zapłaci za to własnym życiem.
Ale nic się nie martw, moja słodka. Twierdzisz, że taki Rouglas to by ciebie
chciał?
Claire zmierzyła brata rozwścieczonym wzrokiem.
- Czegoś mi brakuje? – zapytała groźnie.
Blondyn roześmiał się mściwie.
- No cóż, nie – stwierdził, lecz cmoknął z
dezaprobatą. – Ale pan Maykelek woli taką kobietę, z którą będzie mógł
współpracować, no wiesz, dzielić się swoimi morderczymi zleceniami. I już
znalazł odpowiednią, ty mu do niczego nie jesteś potrzebna. – Nim Claire
zdążyła coś powiedzieć, Carter cisnął na stolik kolejną podobizną. – Oto współwinna
śmierci naszego brata – wyjaśnił. - Lara Croft. Działa razem w spisku z
Rouglasem. Nie wiem, od kiedy działają razem, lecz to wspaniały duet, Claire.
Wspaniale się dobrali, trzeba to przyznać: morderca z morderczynią. Z tego co
słyszałem, Lara Croft to niezła żmija. Potrafi ostro zaskoczyć, zaatakować z
nienacka. Więc pasują do siebie razem z Rouglasem, nie uważasz?
Kobieta o kasztanowych lokach chwyciła zdjęcie
rzucone na stolik.
- Wydrapię jej oczy!!! – wrzasnęła na całe gardło.
– Powyrywam jej te kudły!!! A to suka!!! Sama ją zabiję, za to, że śmiała
pozbawić nas brata!!!
- Cudownie – ucieszył się Carter, wreszcie widząc
prawidłową reakcję ze strony swojej siostry. Jej krótkie, kasztanowe loki
przypominały mu teraz zwoje miedzianych drucików, będących pod wysokim
napięciem.
- Myślisz, że ją łączy coś więcej z Maykelem?!! Czy
to tylko wspólna praca?!! – Claire wbiła w brata spojrzenie, miotające iskry.
Carter dowalił więc do pieca:
- Ależ moja droga, to jest wielka Love Story. – Rozłożył
bezradnie ręce, udając
przygnębionego. A robił to wszystko tylko po to, by jeszcze bardziej podjudzić
Claire. – Doprawdy nie wiem, jak mogłaś nie słyszeć o ich związku. Świętowali w
Surrey przecież bardzo huczne zaręczyny. Była taka pompa, że chyba całe miasto
o tym słyszało.
Claire omal nie wyszła z siebie.
- Zaręczył się z tą dziwką?!! – wrzasnęła z furią.
- Tak, tak. – Kiwał głową Carter, dalej udając
zmartwionego.
- Zaduszę ją!!! Łeb jej ukręcę!!! – Kobieta z mocą
ściągnęła z siebie mundur policjantki i cisnęła nim przed siebie. – Carter
błagam, pozwól mi ją załatwić, dobrze?!! Chce ją zabić swoimi rękami!!!
- Ależ nie ma problemu, siostruniu. – Carter
roześmiał się. – Z wielką przyjemnością poderżnę gardło Rouglasowi!
- No to kwita!!! – Claire włożyła na siebie biały
sweterek i wąską, zieloną spódniczkę. – Muszę odprowadzić bachora do szkoły. A
ty uważaj na babkę, ma dziś niezłe ataki. Świruje i bredzi o swojej córce od
rana.
- Zaraz ją zamknę w komórce na strychu, to
popamięta! – odrzekł Carter. Claire jeszcze się śmiejąc, wyszła z domu.
***
Lara bezradnie siedziała na
drewnianym krzesełku w chatce Fay i rozcierała zmarznięte dłonie. Na dworze
panował wieczny himalajski mróz i padał śnieg. Gdy była tu wczoraj sama, w
domku szamanki było cieplutko, polana przed chatką była zielona i kicały na
niej króliki. A dzisiaj?
- Nikogo tu nie ma – rzekł Maykel, z wyrzutem
patrząc na Larę.
Westchnęła.
- Nie wiem, dlaczego – odparła. – Domyślam się
tylko, że to ja mogłam ją widzieć, bo zyskałam poprzez klątwę dar do widzenia
duchów.
- To dlaczego teraz jej nie widzisz? – Nie
popuszczał Maykel.
Odpowiedź była prosta.
- Bo ty jesteś ze mną. – Lara wstała i ujęła
Maykela za rękę. – Chodźmy stąd, ona się nie ukaże nam obojgu. Wróćmy do
hotelu, od Fay niczego już nie potrzebujemy.
- Chciałem ją zobaczyć – marudził Maykel, idąc za
Larą.
- Znam to pragnienie… - Westchnęła Lara. Ona po
śmierci matki nie raz chciała jeszcze ją zobaczyć, coś wyjaśnić, przeprosić,
porozmawiać… Niestety, nie było to już realne. Mimo tego, gdy wczoraj Maykel
zaproponował, by tu przylecieli oboje, nie odmówiła. Miał by do niej później wyrzuty,
że odebrała mu ostatnią szansę widzenia się z Julką. Teraz sam wie, że to
okazało się niemożliwe. Gdy doszli do hotelu, Lara od razu wskoczyła w wannę.
Nie spała normalnie od czterech dni, była więc naprawdę zmęczona.
- Idziesz spać? – Maykel wcale się nie zaskoczył, a
wręcz ucieszył. –
Mądra decyzja. Powinnaś odpocząć.
Larze nie potrzeba było do snu dużo – po ciężkich
dniach, z rozkoszą zamknęła oczy w hotelowym łóżku i zasnęła prawie
natychmiast. A Maykel nie wiedział, co z sobą zrobić. Całą wczorajszą noc żywił
nadzieję, że dziś porozmawia albo chociaż zobaczy jeszcze jedyny raz Julkę. Mój
Boże… Nie było jej już od czterech lat.
- Czas szybko płynie… – Westchnął Maykel, wkładając
bluzę i wychodząc na dwór. Nie mógł siedzieć bezczynnie w hotelowym pokoju.
Było dopiero popołudnie, ale w Katmandu nigdy nie było za ciepło. Maykel
smętnie wyszedł na miasto z rękami w kieszeni.
***
- To przez ciebie bachorze, taka moja dola! –
wyliczała córeczce Claire, ciągnąc ją z przedszkola do domu. – Żaden facet mnie
przez ciebie nie chce! Myślisz se, że gdyby nie ty, to też by tak było?! W
dupie, mężczyźni się w kolejce do mnie ustawiają! Ale jak widzą ciebie, to od
razu spieprzają, gdzie raki zimują!
Sześciolatka była już przyzwyczajona do postawy
matki w stosunku do niej.
- Ja się na świat nie prosiłam – zauważyła cicho.
- Ha!!! – Claire natomiast rozdarła się na całe
gardło. – Myślisz, że ja się o ciebie prosiłam?!! Spili mnie na imprezie, przez
cały miesiąc dochodziłam dopiero, kto może być twoim ojcem!!! A jak już go
odnalazłam, to myślisz, że się mną zajął?!! W dupie!!! Tak jak mówiłam,
spieprzył gdzie raki zimują, jak każdy mężczyzna!!! Wychowywałam cię sama,
mając zaledwie siedemnaście lat! Całe życie mi zmarnowałaś! Ale… MAYKEL?!!! – Nim
Claire zdążyła się pohamować, wykrzyczała już to imię. Mężczyzna z czarnymi
włosami postawionymi na żel, obejrzał się zaskoczony, po drugiej stronie ulicy
.
- Claire! – rozpoznał ją. Zmienił kierunek, cofając
się do niej, jednak przejście przez ulicę było w owej chwili utrudnione, bo
rozwiązał się sznur samochodów. Stali po obu stronach jezdni, Maykel czekając
aż przejadą wszystkie samochody, a Claire gorączkowo przygryzając wargi i bijąc
się z własnymi myślami.
Maykel?! Tutaj?! Dopiero co się dzisiaj
dowiedziała, że to on zamordował jej brata, Marca Millera. Claire poczuła, że
zaczął uwierać ją pistolet wetknięty za pasek zielonej, niewinnej spódniczki.
Nie ma to jak pójść uzbrojoną do przedszkola. Ale teraz to już będzie dla niej
normalne, nigdzie nie ruszy się bez broni, Claire idzie bowiem w zapomnienie, a
z wielkim hukiem powraca Catty. Kobieta przyłożyła rękę na pistolecie. A jakby
tak zastrzelić tego mordercę, tu i teraz? Miała niezłe pole do popisu, auta już
prawie wszystkie przejechały, a na ulicy nie było ani jednej żywej duszy, nie
licząc jej tępego bachora.
Zabiłaby tego zabójcę i spokój, jednak…
Jakie wspaniałe ramiona miał ten mężczyzna… I ten sposób w jaki się poruszał… I
te jego oczy! Spojrzenie tak głębokie, przenikliwe… Tak bardzo niebieskie. Oczy
koloru nieba. Oddałaby wszystko, aby patrząc na nią tymi oczami szeptał w kółko
„kocham cię”. Claire nie odrywała swojego kociego, zielonego spojrzenia od
Maykela, który zmierzał w jej kierunku. Wyobraźnia poniosła ją do granic
możliwości. Wyobraziła sobie, jakby to cudownie było obudzić się nagą w jego
nagich ramionach i móc patrzeć w te oszałamiająco niebieskie oczy. Czuć jego
usta i dłonie na swoim ciele…
- Claire, tak się cieszę. – Maykel przytulił do
siebie kobietę, kompletnie wyrywając ją ze swoich myśli.
- No ja, ja… Też się cieszę – wyjąkała Claire
pragnąc, aby Maykel trzymał ją przy sobie jak najdłużej. Zdążyła tylko
przesunąć nosem po jego szyi – tak bosko, seksownie pachniał. Cudowny zapach
jego wody kolońskiej jeszcze bardziej pobudził jej zmysły. Miała nadzieję, że
mężczyzna nie wyczytał z twarzy jej myśli.
- Co tu robicie? – zagadnął, obdarzając swym
ślicznym uśmiechem Judith.
- Ja wracam z przedszkola. – Blondyneczka wzruszyła
ramionami.
- Ach, no tak, to moja córeczka Judith! – Claire
przeistoczyła się w kochającą matkę na pokaz i przytuliła lekko dziewczynkę.
- Jaka szkoda, że nie ma tu mojej Amelki,
dziewczynki by się ze sobą pobawiły. Szczerze mówiąc, zapomniałem, jak mówiłaś
mi ostatnio na imprezie, że mieszkasz w Katmandu – zaśmiał się Maykel. – I
teraz miałem poważne kłopoty z rozpoznaniem ciebie.
- Tak? – Claire oddała uśmiech. – Dlaczego? –
spytała, dając się brać na plewy.
- Dlatego. – Mżczyzna podszedł do niej blisko i
wsunął jej obie dłonie we włosy. Wstrzymała oddech. Pocałuje ją?! „Och, Boże,
niech to zrobi!!!” – modliła się kobieta. Ale modlitwa została niewysłuchana:
Maykel tylko wyciągnął z jej włosów spinkę, pozwalając, by kasztanowe loki
zasypały jej całe ramiona. – Taką cię znam – odparł ze śmiechem. – I tak ci
bardziej do twarzy.
Claire wyglądała na szczęśliwą:
- A jest coś, co sprawiłoby, ze następnym razem
rozpoznał byś mnie na pewno? – spytała uwodzicielskim głosem.
- O, tak – potwierdził Maykel i przez sekundę jego
boskie spojrzenie przesunęło się po jej ciele. – Jesteś strasznie szczuplutka.
W zasadzie, to jesteś najszczuplejszą kobietą jaką znam.
Claire zacisnęła pięści. To był
komplement??? Nie, jak nic do był przytyk w stosunku do jej figury!!! Biedny
Maykel nie miał nic złego na myśli, stwierdzając fakt, że rzeczywiście Claire
była nad wyraz szczupła, ale nie wiedział, jak bardzo kobieta miała kompleksy
na tym punkcie. Chudość była bowiem przekleństwem Claire już za czasów
szkolnych. Mimo to, podobała się chłopakom, jak twierdzili niektórzy: nadrabiała
twarzą.
Zawsze była drobna i szczupła. W szkole
średniej jeszcze nie przeszkadzała jej smukła figura, drobne piersi i szczupłe
nogi. Jednak teraz, przed Maykelem chciała wyglądać jak prawdziwa, dojrzała
kobieta, a nie dziewczyna wyglądająca na lat 15. Claire obecnie miała lat 23 i
nie podobało się jej, że wciąż wyglądała jak nastolatka. Te wszystkie cechy:
ciemne włosy, wielkie zielone oczy, smukłość figury, sprawiły, że w szajce
nadano Claire przydomek Catty (kociątko). Claire była to policjantka grzeczna,
miła i sympatyczna, natomiast Catty wbrew pozorom pseudonimu zabijała, kradła,
robiła przekręty, jednym słowem- zadawała się i brała czynny udział w mafii, na
której czele stał jej brat, Carter. Razem tworzyli idealny duet, stąd wzięła
się nazwa ich zgrai – Grupa CC, jak Carter i Claire. Bądź Catty, jak kto woli.
A przytyk Maykela wiązał
się zapewne przez tę jego biuściastą panienkę - Larusię!!! Napatrzył się facet
na swoją dziunię, a teraz dostrzega braki w wyglądzie innych kobiet. Szlag by
trafił tę jego panienkę!!! Claire postanowiła, że zabije tę jego Lalkę-Larkę
szybciej niż przypuszczała. Dosyć tej zniewagi! A od jutra zacznie zbierać
forsę na operację powiększającą biust. Koniec z nastolatką Claire.
- Maykel, może wejdziesz do mnie, skoro już tu
jesteś przejazdem? – zaproponowała. Jasny gwint, co ona wyprawia?!! Zaprasza do
siebie do domu mordercę własnego brata!!! Co by Carter na to powiedział?!! Ale…
Może nim Carter go zabije, to ona zdąży zaciągnąć Maykela do łóżka. Chociaż tym
się pocieszy. A potem niech go Carter zabija, już niech będzie jej strata.
Kobieta zawsze musi cierpieć.
- A wiesz, chętnie – przystał Maykel na jej
propozycję. – I tak za bardzo nie mam co ze sobą zrobić - westchnął.
- Jakieś problemy? – zapytała Claire, idąc koło
Rouglasa wąskim chodnikiem. Nachmurzona Judith szła przed nimi.
- Sam nie wiem… - Był bardzo tajemniczy.
„Może dziewczyna go rzuciła?” – przemknęło Claire
radośnie przez głowę. Miała ochotę zatrzeć ręce z uciechy. Kobieta wprowadziła
gościa do kuchni i tam bardzo miło spędzili razem okrągłą godzinę, pijąc kawę i rozmawiając.
Świetnie się dogadywali. Weszli właśnie na bardzo intymne tematy ze swojego
życia, mianowicie Claire zamierzała wypytać Maykela o jego narzeczoną, gdy nagle…
- Claire?! Claire?! – rozległ się z dołu panicznie
wystraszony głos, aż Maykel drgnął na dźwięk tak przerażonego wołania.
- Spokojnie – uspokoiła go więc kociooka kobieta i
leniwie wstała od stołu. – To tylko
babka. Przepraszam na sekundkę.
Na korytarzu spuściła babce porządne manto i
grzecznie kazała usunąć się z drogi, słowami: „wypierdalaj na górę, stara
wariatko”. Przestraszona babcia zmyła się więc z pola jej widzenia, a Claire z
ponurą miną weszła z powrotem do kuchni.
- Coś się stało? – zagadnął ją od razu Maykel.
- Ech… Długa historia… - Westchnęła Claire,
wślizgując się na krzesełko.
- Możesz mi ją opowiedzieć, mam czas – zapewnił ją
Rouglas. Spojrzała na niego znad swoich niebiańsko długich, czarnych rzęs. Czy
w jego głosie usłyszała przed chwilą troskę o nią? O Boże, chyba się zakocha w
tym mężczyźnie o słodkim uśmiechu i zmysłowych wargach.
- Od czego tu zacząć… – Zaśmiała się,
postanawiając, że opowie Maykelowi prawdę. Cóż jej szkodziło? Rouglas i tak za
wiele nie pożyje, a miło słyszeć, jak się o nią martwił. – Zacznę od tego, że
babcia nie jest moją babcią, mamą ani ogółem moją rodziną. To obca osoba, która
mieszka w tym domu od dwudziestu jeden lat. Napijesz się jeszcze kawy?
- Nie, nie, dziękuję. Co dalej z tą babcią?
- Otóż mówię jej „babciu”, bo nie wiem jak inaczej.
– Claire założyła niesforny kasztanowy lok za ucho. – To kobieta chora
psychicznie. Nie wiem o niej zbyt dużo, bo sama o sobie nic nie opowie. Lekarz
stwierdził u niej zanik pamięci. Nie pamięta nic ze swojego wcześniejszego
życia, czasami tylko bredzi jakieś urywki o swojej córce i domu, w którym
musiała kiedyś mieszkać. Panicznie boi się samolotów i innych urządzeń. Nie ma
siły, która zaciągnęłaby ją do samochodu. – Claire roześmiała się smutno.
- To straszne – powiedział cicho Maykel. – Co w
takim razie ta kobieta robi w twoim domu?
- Ja tego nie pamiętam… To było dwadzieścia jeden
lat temu, więc miałam wtedy 2 latka. Ale opowiedziano mi całą historię. To był
ciepły, letni dzień, miała nas odwiedzić moja kuzynka ze swoją mamą. Miały
ponoć przylecieć z daleka. Nie przyleciały jednak z niewiadomych przyczyn… - Kobieta
zaczęła skrobać długim paznokciem blat stołu. – W ten sam dzień, chyba
wieczorem, gdy moja mama Rosy otworzyła drzwi, ujrzała kobietę całą zakrwawioną,
ze złamaną ręką, z okrutnie pokiereszowaną twarzą. Wyglądała, jak z wypadku.
Krzyczała i wołała o pomoc. To była babcia. Mama zlitowała się nad tą kobietą i
przyjęła ją tu, pod swój dach. Zapewniła jej leczenie, lekarze opatrzyli jej
ciało, choć i tak blizn pozostało sporo. No i stwierdzili zanik pamięci. Parę
miesięcy później, mama zmarła. A babcia pozostała w tym domu do dziś. Gdy
dorosłam, to na moich barkach zaczęła ciążyć opieka nad babcią, a nie jest to
łatwe. Ma ataki, czasami
krzyczy bez powodu, czasami mnie nie rozpoznaje, choć tyle już zna.
Podsumowując – Claire wysłała Maykelowi blady uśmiech. – Podsumowując, w okolicy
uważają babkę za wariatkę i jest nią w rzeczy samej. Niestety, przez to, że
mieszka w moim domu, i ze mną ludzie nie chcą często rozmawiać i się spotykać.
- Tak nie powinno być – osądził Maykel. - To jest
niesprawiedliwe. Pomagasz jej, co nie znaczy, że jesteś wariatką.
Kobieta wysłała mu długie, poważne spojrzenie.
- Jeszcze się nie nauczyłeś? Życie nigdy nie jest
sprawiedliwe – odparła.
Nastała chwila ciszy, po czym Maykel zerknął na
zegarek, na swojej ręce.
- Ale późno – zaskoczył się i wstał od stołu. –
Przepraszam, muszę już wracać, jutro wcześnie wracamy do Surrey.
- Jak czas szybko leci na dobrej rozmowie… – Powiedziała
cicho Claire, oddając uścisk mężczyźnie. – Mam wygodne łóżko, może byś został
na noc? – zapytała głośno, gdy Maykel wyszedł już za drzwi. Zaraz potem poszła
wypomnieć Judith, że to przez nią Rouglas nie chce z nią być.
A Maykel lekko zbiegł ze stopni,
kierując się w stronę bramki. Właśnie miał już zamiar ją otworzyć, gdy ciszę
przerwał bardzo lękliwy,
kobiecy krzyk:
- Mortimer!!! Mortimer!!! Proszę, wracaj,
Mortimer!!! – Lament był naprawdę mrożący krew w żyłach, Maykel nie mógł
pozostać obojętny. Co działo się za rogiem domu? Ktoś mordował tę osobę, czy
jak? Pełen złych przeczuć podbiegł to obadać.
Za rogiem budynku, stała tyłem do niego
jakaś stara kobieta. To ona tak przeraźliwie kogoś nawoływała. Miała na sobie
czarną garsonkę, a niegdyś ciemne, a obecnie z pasemkami siwizny włosy, były
ciasno związane w węzeł na karku. Maykel w sekundzie znalazł się przy starszej
pani i położył jej rękę na ramieniu:
- Stało się coś, mogę jakoś pomóc? – spytał
zaniepokojony. Kobieta odwróciła się zamaszyście, a mężczyzna cofnął rękę jak
oparzony, gestem całkiem automatycznym.
Twarz tej kobiety… Trudno wyrazić.
Skóra była tak strasznie pokryta szramami, bliznami i innymi skazami, że aż
naprawdę przedstawiała sobą przerażający widok. Jednak Maykel nie przeraził się
w zwykłym znaczeniu tego słowa, tylko przeszłością tej kobiety. Co musiała
przeżyć ta osoba, jakie wydarzenie pozostawiło na niej tę okrutnie zranioną
twarz? Nie ulegało wątpliwości, że musiała przejść jakiś straszny wypadek. Miała
na sobie ubranie, ale Maykela aż przechodziły ciarki na myśl o tym, jakie
okropne blizny muszą widnieć na całym jej ciele. Siłą zmusił się, aby przenieść
wzrok na oczy osoby stojącej przed sobą. One poruszyły go najbardziej: takie
czyste, niewinne, jak oczy jego małej córeczki. W chwili obecnej mocno
przestraszone i zapłakane, bo łzy ciurkiem ciekły po bladych, wychudzonych
policzkach starszej pani.
- Mo-Mortimer… - Wykrztusiła, patrząc na Maykela z
rozpaczą. Aż trzęsła się z rzewnego szlochu. Drżącym palcem wskazała mężczyźnie
widok przed sobą. - Mortimer… O, Boże, Mortimer… - Załamała ręce i zaniosła się
nową serią szlochów.
Maykel domyślił się, że ta kobieta to owa babka, o
której opowiadała mu Claire. Jednak nie zrozumiał sensu rozpaczy tej osoby: pokazała
mu jakiegoś faceta, biegającego w parku z olbrzymim i tłustym rottweilerem.
Krzyczała „Mortimer”. Kto się tak nazywał: ten mężczyzna czy jego pies? Maykel
założył, że pies, ale nie był tego pewny, a od babci na pewno nie wyzyskałby
już żadnej informacji, bo ta tak zanosiła się lamentem, że omal nie upadła na
trawę. Maykel za łokcie podciągnął ją w ostatniej chwili do góry i posadził na
ławeczce, w ogrodowej altance.
- Proszę się nie martwić, zaraz się tym zajmę –
obiecał i z tymi słowami podążył do psa i jego właściciela nieopodal w parku.
Byczy rottweiler w radosnych podskokach skierował się ku niemu z patykiem w pyszczku, kołysząc swoim czarnym,
lśniącym tyłkiem. Maykel ze śmiechem pogłaskał zwierzątko po główce, a potem
wyrzucił mu patyk daleko przed siebie. Pies radośnie pobiegł go podnieść.
- Lubi pana – przywitał Maykela właściciel czarnego
rottweilera i podał mu rękę. – Mało osób lubi, aż dziwne, że pana nie ugryzł.
- Może dlatego, że i ja lubię psy – domyślił się
Maykel, stając obok mężczyzny w zielonej bluzie.
- Być może – zgodził się właściciel i zmierzył
Maykela bystrym spojrzeniem. – Chyba pana skądś znam.
- Możliwe. – Maykel się uśmiechnął. – Moje nazwisko
Rouglas.
- A, to już wszystko jasne. – Mężczyzna poklepał
Maykela po ramieniu. – No, a
z czym pan do mnie przyszedł? Jestem posądzony o morderstwo? – zażartował.
I Rouglas się zaśmiał.
- Nie, raczej o kradzież psa. – Wskazał na
rozbawione zwierzę.
Kolesiowi zjechała mina. Odwrócił się z gniewnym
wyrazem twarzy w kierunku ogrodowej altanki, z której wychylała się babcia.
- Gadał pan z tą świrniętą kobietą, co? – zapytał.
- No… Ehm, tak – zgodził się Maykel.
- Panie! – Mężczyzna położył mu dłoń na ramieniu i
wytrzeszczył oczy, jakby
chciał oznajmić jakąś wielką nowinę. – Panie to jest psychiczna baba, mówię
panu! Wariatka normalna! Gdzie jakiego kundla zobaczy, to zaraz leci i woła do
niego „Mortimer, Mortimer!” rozdzierającym głosem, jakby ją ktoś ze skóry
obdzierał! Powinni ją zamknąć w psychiatryku, cała okolica tak mówi!
Maykel posmutniał. Może ta kobieta o zapłakanych
oczach była chora psychicznie, ale na pewno nie była wariatką. Nie podobał mu
się brak szacunku, z jakim wyrażał się o niej ten facet.
- Czyli pies należy do pana? – upewnił się jeszcze,
zbierając do odejścia.
- Mogę panu pokazać nawet jego kartę szczepień! –
zaofiarował się mężczyzna.
- Obejdzie się, dziękuję i tak panu wierzę. –
Maykel odszedł,
pozostawiając psa i jego pana samym sobie.
Gdy wszedł do altanki, babcia siedziała
z nogą założoną na nogę i
plotła wianki z jakiś kwiatów. Uniosła na mężczyznę swe błękitne oczka, w których nie było już
śladu paniki ani strachu.
- Przykro mi, wydaje mi się, że ten pies ma już
swojego właściciela – oznajmił Maykel smutno. Kobieta zrobiła zaskoczoną minę:
- Jaki pies? – zapytała, rozglądając się.
No tak. Cierpiała przecież na zaniki pamięci.
Pewnie już zapomniała o czym rozmawiała z Maykelem przed chwilą.
- A nie, żaden – odparł więc mężczyzna i się
wycofał.
- Proszę chwilkę zaczekać! – poprosiła go starsza
kobieta, unosząc się lekko z ławeczki. – Nie widział pan Lary? – spytała z
nadzieją.
Maykel zgłupiał. Czyżby ta psychiczna babcia znała
go i jego Larę? Mógł odpowiedzieć więc po prostu: „ Widziałem, śpi w hotelu.”,
lecz wolał być ostrożny:
- O kim pani mówi? – zapytał delikatnie, nie chcąc
być źle zrozumianym.
- O mojej córce, rzecz jasna! – wykrzyknęła babcia
i roześmiała się serdecznie. – Ach, ta moja córka, same z nią problemy! Wczoraj
przyprowadziła do domu psa! Nazwała go Mortimer, dziwnie, nie? Lara tak lubi
trudne nazwy, w życiu by nie nazwała psa Reksiu! Wie pan, chciałam go od razu
zlikwidować, ale został, bo jakby nie, to Lara by za nim płakała… Chociaż ona tak
rzadko płacze! Wie pan, ona w ogóle nie przypomina rówieśniczek, w ogóle… Ona w
zasadzie nawet już nie bawi się z rówieśniczkami… Nie, w zasadzie to ona się
bawi z samymi chłopcami… - Kobieta zaczęła się już plątać we własnej mowie.
- Nie, nie widziałem pani córki, przykro mi –
przerwał jej Maykel, lecz uśmiechnął się ciepło. – Ale moja narzeczona tak samo
się nazywa – wyjaśnił.
Babcia zmierzyła go karcącym spojrzeniem, jakby
zamierzała go pouczyć.
- Ma pan już narzeczoną? – spytała z oburzeniem.
Maykel roześmiał się na głos.
- Już? – powtórzył. – Uważa pani, że to jeszcze za
wcześnie?
Babcia zamrugała gwałtownie powiekami, zmieniając
temat na swoją córkę:
- Tak się o nią martwię, o moją Larę… - Westchnęła.
– Ona tak bardzo interesuje się mężczyznami, aż nie wiem co robić.
- Może to normalne w jej wieku. Ile ma lat? –
Maykel nie zdążył ugryźć się w język, pytanie zostało wypowiedziane. Jak mógł
popełnić taką gafę?!! Przecież to chora na umyśle kobieta, jej córka może już
nie żyje, a może w ogóle takowej nie było, tylko babcia bredzi! A on teraz
wyskoczył z takim głupim pytaniem, aż twarz tej kobiety posmutniała. Zacisnęła
wargi i marszcząc brwi, za wszelką cenę usiłowała sobie przypomnieć wiek swojej
być może wyimaginowanej córki. Aż na jej czole pojawiły się kropelki potu z
wysiłku.
- Przepraszam, proszę zapomnieć o tym pytaniu, do
widzenia. – Maykel wyszedł z altanki.
- Niech pan jeszcze nie idzie! – Babcia wyskoczyła
za nim. – Opowie mi pan o niej? – zapytała z błagalnym spojrzeniem.
- O kim? – Nie zrozumiał Maykel.
- No, o pańskiej narzeczonej! – Kobieta uśmiechnęła
się ciepło,
zapominając, że przed chwilą chciała wygłosić ciętą ripostę na temat jego
narzeczeństwa.
Maykel zawahał się. Chciał już zobaczyć,
co robiła Lara, ale… Ta biedna, skrzywdzona kobieta wydawała mu się jakby
znajoma. Kojarzył skądś tę osobę, to po pierwsze. Po drugie, najwyraźniej była
bardzo samotna. Może dlatego tak błagalnie patrzyła na Maykela, chcąc choć raz
z kimś normalnie pogadać? Wszyscy inni stronili od niej, to było widoczne.
- No dobrze – zgodził się po chwili.
Spędził razem z babcią w altance
przeszło dwadzieścia minut. Ona opowiadała mu o swojej córce, a on jej o
narzeczonej. Gdy skończyli, jej zniszczona twarz nie była już taka biedna i
smutna, lecz z iskierkami nadziei.
- Wie pan, ona uciekła… – Szepnęła mu w końcu ni z
tego ni z owego, z poważną, lekko wystraszoną miną. – Myśli pan, że ją w końcu
odnajdę?
Mężczyzna domyślił się, że miała swoją córkę na
myśli.
- Tak – odparł z przekonaniem. – Na pewno ją pani
kiedyś odnajdzie.
Wiedział jedno - może i ta kobieta była chora psychicznie, ale
na pewno miała kiedyś swoją rodzinę i swój dom. Nie mogła tego zwyczajnie brać
z głowy, Maykel nie wątpił teraz w
prawdziwość istnienia jej córki, kobieta pamiętała przecież
tyle urywków z jej życia.
Maykel szedł już ciemnym ogrodem, gdy
poczuł zimne palce wplatające się w jego dłoń. Przed nim stanęła ponownie
babcia, a jej blizny na twarzy lśniły i wyodrębniały się jeszcze bardziej przy
świetle księżyca.
- Dziewięć lat – powiedziała mu z dumą i radością w
oczach, jakby o czymś sobie wielkim przypomniała. – Moja córka ma dziewięć lat.
***
Gdy tylko Lara poczuła
zapach lawendy, momentalnie otworzyła oczy. Wiedziała już przecież, co on
oznaczał.
- Fay? – szepnęła, podnosząc głowę pełną burzy
brązowych włosów. – Fay? – Nie musiała długo się rozglądać: pośród ciemnego,
hotelowego pokoju, dostrzegła naprzeciwko siebie smutną i zamyśloną pannę młodą, patrzącą na nią ze spokojem
w oczach. Lara nie wahała się ani chwili: - Maykel, obudź się, Maykel… - Zaczęła
szarpać mężczyznę śpiącego obok siebie. Było około drugiej w nocy.
- Co się dzieje? – Maykel otworzył oczy. Lara
uniosła go lekko za ramiona i wskazała
na Fay:
- Widzisz? Widzisz ją, Maykel? – pytała.
Mężczyzna patrzył dokładnie w punkt, gdzie
znajdowała się panna młoda.
- Nic nie widzę – jęknął. – O co chodzi?
- A lawendę czujesz? – Nie popuszczała Lara.
- Nie do cholery, śpij już. – Wnerwiony mężczyzna
siłą popchał Larę i przygwoździł ręką do poduszki, zmuszając do
pozycji leżącej. Po chwili, jego cichy, równomierny oddech świadczył o tym, że
śpi. Lara odczekała jeszcze chwilę, a potem uwolniła się spod ręki Maykela.
Wyszła z łóżka i cicho podeszła do Fay, siedzącej wciąż na fotelu. Lara usiadła
obok niej, na oparciu. Obydwie milczały, patrząc tylko czasami jedna na drugą.
- Nie widzi cię – stwierdziła w końcu Lara,
przerywając ciszę i widząc, jak Fay tęsknie spoglądała na Maykela.
- Wiem… – Westchnęła cicho czarnowłosa kobieta,
skubiąc rąbek swej białej sukni. – Od czterech lat mnie nie widzi.
Znowu zaległa martwa cisza, przerywana tylko
cykaniem świerszczy zza okna.
- Nie przeszkadza ci, że wiem o tobie całą prawdę?
– zapytała Lara. Fay obdarzyła ją swym księżycowym, srebrnym spojrzeniem.
- Nie – odparła. – Szczerze mówiąc, miło mi, że
wiesz i jesteś w stanie ze mną rozmawiać. To moja druga rozmowa od setek
tysięcy lat milczenia. Miłe uczucie.
I znowu cisza.
- Wiesz… - Kontynuowała szamanka i uniosła w górę
oczy. – Na darmo tutaj nie jestem… Chcę ci coś powiedzieć o klątwie –
wyjaśniła.
- Yhm, wiec co z nią? – szepnęła Lara.
Julka zacisnęła ręce w ciasny koszyczek.
- Będą kłopoty – wycedziła.
- Kochanie, nie bój się. – Lara otoczyła ducha ramieniem.
Cały czas się dziwiła, w jaki sposób one mogą być ciepłe, ale to szczegół.
Julka była ciepła i miękka, jak żywy człowiek. – Na pewno ci pomożemy. Szybko
rozwiążemy klątwę i będziesz wolna.
Fay zaśmiała się gorzko.
- Nie widzę jasno tej przyszłości – wyjaśniła. –
Ostrzegam cię, że będą kłopoty. Nawet wiem w jakiej postaci.
- W jakiej? – zaciekawiła się Lara. – Jak mi
powiesz, to łatwiej się przed nimi obronię.
- W postaci Maykela – oznajmiła Fay chmurnie,
wskazując na mężczyznę śpiącego w łóżku. – On nie będzie chciał wypełnić tej
klątwy.
- Phi, też mi coś. – Croft wzruszyła ramionami. -
Jak nie będzie chciał, to sama ją rozwiążę – zapewniła optymistycznie.
Ale duch Julki nie podzielał jej zdania.
- Traktujesz klątwę, jak zwykłą łamigłówkę – powiedziała
z przyganą. – Dowiedz się więc, że rozwiązanie klątwy jest okrutne i bolesne.
Nie łatwo będzie namówić Maykela na jej wypełnienie.
- Po kiego mieszasz w to Maykela, Fay? – zirytowała
się Lara. – Sama wypełnię klątwę, jak będzie trzeba.
- Nie wypełnisz – stwierdziła spokojnie szamanka.
- Wypełnię – stwierdziła Lara tym samym tonem.
Fay pokręciła głową:
- To Maykel oddaje decydujący głos. Nie ty. Jeżeli
on się podda – możesz wypełniać tę klątwę ile chcesz. Bez niego daleko nie
zajedziesz. Sama niczego nie zrobisz.
Jasnowidzka musiała wiedzieć co mówi. Larze
zjechała pewna siebie mina.
- To co ja mam robić? – spytała więc Julkę.
- Namawiać Maykela na jej rozwiązanie. – Fay
spojrzała na Larę uważnie. –
Jeżeli się postarasz, może się udać. Miej na uwadze fakt, że im dłużej
będziecie z tym zwlekać, tym gorsze nieszczęścia będą na was spadały.
- Lara, z kim ty rozmawiasz? – Maykel podniósł się
lekko na łóżku i
popatrzył na Larę z zaskoczeniem. Duch Julki zniknął.
- Nie… Z nikim nie rozmawiam. – Lara wstała powoli i
położyła się do łóżka, otaczając Maykela mocno ramionami. – Miałam zły sen –
szepnęła. – I tak sobie wstałam. Ale już wszystko dobrze.
Maykel pocałował ją ciepło w czoło.
Usnęli w swoich objęciach, z poczuciem szczęścia i bezpieczeństwa. Nie
wiedzieli, że przyszłe dni nie będą dla nich korzystne. Słowa jasnowidzącej Fay,
jak zwiastun nieszczęścia wisiały jeszcze w pokoju.
CDN
Serdecznie dziękuję Gosi10 za pomysł na altankę;-) Gośka, ty wiesz o co chodzi;-*
Uci
OdpowiedzUsuńWysłany 28.12.2010 o 11:46
Wiesz na początku trochę mi się nudził ten rozdział. Tak… Opowieść o Clarie i tym… Carterze. Tak chyba mu Carter na imię. Ale potem to się tak rozkręciło. W ogóle jak już na początku bez Maykela ta babka zaczęła bredzić „Gdzie jest moja Lara?”… Ale namieszałaś! To matka Lary żyje?! Jejku! Ale blizn to musi mieć więcej niż Maykel ocenił. Jak się znalazła w centrum płomieni? A potem ta Fay. Jeszcze jedno mnie gnębi. Jakim cudem Maykel znalazł sę nagle w chatce Julki? Przecież tuż wcześniej był z tą babką. Ty! A może Fay objawiła się w hotelu?! To by było bardziej prawdopodobne, ale też co? Maykel umie latać? No w każdym razie było extra! I to przez duże E. EXTRA!!! A tej Clarie to bym przywaliła. Jak ona Judith traktuje? I to już 6 lat. Biedna dziewczynka. Będzie miała kompleksy… :) Żart… No i zapraszam do mnie na 17 rozdział! Pozdrawiam!
Wysłany 29.12.2010 o 20:08 | W odpowiedzi na ~Uci.
OdpowiedzUsuńDziękuję Uci za wsapaniały komentarz, zresztą – jak zawsze;-) „Wiesz na początku trochę mi się nudził ten rozdział.” Uuu…to już kiepsko ze mną;-) Zaczynam przynudzać, a to zły znak;-) No dobra, ale jakoś musiałam wprowadzić tych dwoje: Cartera i Claire, abyście bardziej ich poznali;-) Może następny rozdział zacznie się ciekawiej;-) Postaram się;-) „To matka Lary żyje?! „Hehe blisko jesteś, blisko;-) „Jak się znalazła w centrum płomieni?”Płomienie widziała Lara ze swojej strony i to dawało taki efekt, jakby Amelia stała w ich centrum. Tymczasem ogień palił się przed Amelią, a nie na niej. Co potem? Nie wiem, musiała mieć jakiegoś farta i jakoś uciec z miejsca zdarzenia;-) „Jeszcze jedno mnie gnębi. Jakim cudem Maykel znalazł sę nagle w chatce Julki? Przecież tuż wcześniej był z tą babką. Ty! A może Fay objawiła się w hotelu?! To by było bardziej prawdopodobne, ale też co? Maykel umie latać?” Hehhehe od początku: Maykel zostawił Larę śpiącą w hotelu i wyszedł na miasto, gdzie spotkał się z Claire. Rzecz jasna, że wrócił później do hotelu, do Lary, ale nie chciało mi się tego pisać, bo myślałam, że się domyślicie;-) Jednak dobrze że poruszyłaś tę kwestię, zaraz uzupełnię tekst o szczegóły, aby już nikt się nie pogubił;-) Dzięki;-) I tak, Fay objawiła się im właśnie w hotelowym pokoju, a Maykel hehehhe nie umie latać, nic z tych rzeczy;-)
gosia10
OdpowiedzUsuńWysłany 04.01.2011 o 21:26
Akcja w mojej altance! Juhu!:)) Nie no super! Catty/Clarie chce zabić Larę a Carter Maykela… No i kolejny problem… Oczywiście jestem zaskoczona całym przebiegiem wydarzeń… Nie sądziłam, że mama Lary żyje a co lepsze jest psychczna.. Bo to jest w 100% mama Lary prawda?No bo przecież ten wstręt do samolotów, ciało całe w bliznach, te oczy, te ciągłe ”Lara”, jej córka miała dziewięć lat, no i te 21 lat temu…. Jestem pewna że to mamuśka xDA i to co wypisałam powyżej to czysty dowód na to że dokładnie czytam twoje rozdziały xD Ale kij już z tym podlizywaniem xD:)Moje komentarze są tak chaotyczne że i ja mam problemy z ich zrozumieniem ale wiedz w skrócie że rozdział był THE BEST!!:))
Wysłany 06.01.2011 o 13:37
OdpowiedzUsuńDziękuję za komentarz, kochana Gosieńko;-* „Bo to jest w 100% mama Lary prawda?No bo przecież ten wstręt do samolotów, ciało całe w bliznach, te oczy, te ciągłe ”Lara”, jej córka miała dziewięć lat, no i te 21 lat temu…. Jestem pewna że to mamuśka xD ” Słów mi zabrakło!!!;-D Nie wiedziałam, że tak szybko skojarzycie fakty, Gośka teraz dałaś czadu!!!;-D No i co ja mam kur*de powiedzieć??? No jasne, że to mamuśka, no nie inaczej!!! ;-) „A i to co wypisałam powyżej to czysty dowód na to że dokładnie czytam twoje rozdziały” No, nigdy w to nie wątpiłam!;-* A nawet teraz wydaje mi się, że jakby cię odpytać z całej treści tych wszystkich 13-stu rozdziałów, to ani jednego błędu byś nie popełniła;-) Heh, ja myślę, że znasz to opowiadanko równie tak dobrze, jak ja hehe;-D Pozdrawiam serdecznie! Dzięki raz jeszcze za komentarze! ;-*