Znajdujesz się na blogu z drugą częścią opowiadania. Pierwsza część Trzecia część

sobota, 10 sierpnia 2013

Rozdział 11 - Fay

Wspomnienia Lary, część druga…


Dziewięcioletnia Lara siedziała z matką w samolocie. Amelia czytała jakieś kobiece czasopisma fascynując się modą i zerkając tylko czasami, czy aby Lara nie chciała pooglądać z nią ciuchów i sobie czegoś nie zamówić. Ale jej córka miała gdzieś modę. Ze słuchawkami na uszach wlepiła wzrok w szybę. Podążała oczami za białymi smugami chmur i szczytami Himalajów, które właśnie mijali.
Nagle samolotem szarpnęło, aż obydwie pasażerki zarzuciło do przodu. Gdyby nie pasy, już dawno wylądowałyby na przedniej szybie.
- Jest aż taki wiatr? – zaczęła dramatyzować Amelia. – Niech pan leci powoli, bo zaczynamy z córką się bać.
- Mów za siebie, mamo – odezwała się Lara i uśmiechnęła szelmowsko do pilota. – Ja się niczego nie boję! – oświadczyła.
Pilot miał stężoną, twardą, marmurową twarz. Wzrok, jakim obdarzył Larę, był taki, że dziewczynce mimowolnie ścięła się krew w żyłach.
- A śmierci także się nie boisz, mała dziewczynko? – zapytał.
Lara zamrugała powiekami niepewnie. Samolot burczał, huczał, a mimo to nie leciał dalej. Wisiał w powietrzu, nad ogromną rozpadliną. 
- Dlaczego pan ją o to pyta? – Amelia odłożyła gazetę na bok.
- Bo właśnie nadszedł czas, aby się z nią spotkała – wyjaśnił pilot lodowato. Po jego słowach, w samolocie zrobiło się zimno jak w lodówce.
- Proszę tak nie mówić… Ona się boi. – Znowu Amelia powiedziała za córkę, ale w tym momencie Lara nie miała jej tego za złe, bo rzeczywiście zaczęła się bać. – Dlaczego pan nie leci? Co się dzieje?
Pilot roześmiał się i oderwał ręce od sterów.
- Śmierć nadchodzi! – odpowiedział i mówiąc to, wyłączył silnik.
Co działo się dalej, niełatwo opisać. Każdy chyba potrafi wyobrazić sobie góry, śnieżną zamieć, porywisty wiatr i jęk spadającej w dół kilkotonowej maszyny. Do szumu wiatru dołączył się po chwili ogromny zgrzyt rozpadającego się samolotu, który z prędkością światła zleciał                    i rozbił się o jeden himalajski stok.
W środku też była jedna wielka masakra. Samolot, po wyłączeniu silnika, automatycznie odwrócił się „do góry kołami” i spadając w dół robił sobie fikołki i przewroty w powietrzu. Pilot wyleciał pierwszy przez        okno, nim maszyna się rozbiła. Jednak jego ciało w zetknięciu z lodem nie wytrzymało – mężczyzna zginął z miejsca. Podobnie było z Larą i jej matką. Przez rozbitą szybę, jako pierwsza wyleciała Lara, jednak będąc już znacznie niżej podłoża, a następnie Amelia. Dziewczynka miała cholerne szczęście – spadła z dość niskiej wysokości i na dodatek nie dosięgła jej fala ognia z eksplozji samolotu. Jej matka niestety znalazła się centralnie wśród płomieni i to one zabrały ją od Lary sprawiając, że Amelia zniknęła jej z oczu. Nastąpiła długa, niczym nieprzerywalna cisza.
Lara leżała z twarzą w śniegu, bojąc się podnieść. Żyła, dlatego czuła ból. To on ją unieruchamiał. Na myśl o tym, co się wydarzyło przed sekundą, rozpłakała się lękliwie. Nie była w stanie wstać. Wiatr targał jej włosami i szczypał w oczy, ale malutka mimo tego nie przestawała płakać. Nie mogła też poruszyć ręką. Przekręciła lekko głowę w prawo i ujrzała, że jej ręka mało już przypominała ludzką. Była cała zwęglona, skóra była spękana i z ogromnymi pęcherzami, palce sczerniałe. Efekt ognia, który zdążył nadpalić ją żywą. Dziewczynka przytuliła główkę do ziemi, pokrytej śniegiem i leżała tak przez dobrą chwilę. Gdy ponownie chciała otworzyć oczy, okazało się, że jest to trochę niemożliwe – jedna powieka się zacięła i odmawiała jej posłuszeństwa. Przyczyną była rana na czole dziecka: krew spływająca po jej twarzy zlepiła jej oko. Lara zaczęła krzyczeć. Była przerażona, serce waliło jej jak młotem. Jakimś cudem przekaturlała się na plecy. Powieka się odlepiła, ale dziewczynka wciąż krzyczała. Po chwili, zdała sobie sprawę, że wśród zamieci nie słyszy nawet własnego głosu, więc dała sobie spokój z wrzeszczeniem.
- Boże, niech ja już szybciej umrę – szeptała do Boga. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie ten paniczny strach przed bólem, jaki ją przeszywał. Dziewczynka postanowiła zasnąć, bo słyszała gdzieś, że ten, co zasypia na mrozie, szybko zamarza. Udało jej się chwilkę przekimać i odłączyć od bólu. Ale pomimo całego starania, Lara nie umarła – gdy się obudziła, oko ponownie jej się zalepiło, a padający śnieg przykrył jej ciało. Do każdej komórki w jej organizmie dolatywał przenikliwy chłód, każda kosteczka trzęsła się z zimna.
Lara była strasznie przerażona wizją śmierci w tym okropnym miejscu. Złapał ją kaszel, aż łzy puściły się z jej z oczu. Dusiła się, z powrotem odwracając na brzuch. Ujrzała, że leży w kałuży swojej krwi, a gdy kaszle, to z jej ust leci nowa. Nie zdziwiła się. Jej ojciec był mądrym człowiekiem i opowiadał córce o himalaistach, którzy chorowali na obrzęki płuc, spowodowane nadmiernym przebywaniem na mrozie. A Lara miała dopiero dziewięć lat, jej organizm był słaby. Domyśliła się, że dostała obrzęku. Jej płuca teraz puchły dążąc do tego, by dziewczynka udusiła się przez własne wewnętrzne płyny, z powodu braku normalnego powietrza, tylko przesiąkniętego mrozem. Może by tak przestała oddychać? Wtedy oszczędzi sobie dalszego bólu i  szybciej umrze. Bo oddychając i wciągając mróz do płuc i tak umrze, ale znacznie później i w większych mękach. Ale Lara nie była skłonna do samobójstwa, wciąż oddychała, chrapliwie, coraz częściej kaszląc i plując krwią. W końcu ogarnęło ja takie znużenie, że nie miała już sił na nic. Poruszała tylko wargami, usiłując mówić sama do siebie słowa otuchy i pocieszenia. W końcu przymknęła powieki i ogarnęła ją ciemność. Jej ostatnią myślą, były słowa „nareszcie umieram”.
Nie umarła jednak. Jej ciało zaczęło odbierać nowe bodźce z otoczenia: ciepło, ukojenie, cudowny zapach. Lara poczuła, że jej brzuszek leży na czymś mięciutkim, a nosek wtula się w coś puchatego. Wytężyła słuch i usłyszała strzelający ogień. Poruszyła palcami u ręki, dotykając miękkiego puchu.
- Jaki piękny sen… - Szepnęła. – Aż nie chce mi się z niego budzić… - Na siłę nie otwierała oczu. Ale nie mogła dłużej się powstrzymać. – Trudno, budzę się – westchnęła boleśnie i otworzyła oczy.
Pierwsze, co ujrzała, to był ogromy kocioł, w którym coś bulgotało, a pod nim rozpalony ogień. Usiadła. Ku swojemu zaskoczeniu zdała sobie sprawę, że leżała na mięciutkim łóżku z puchatym materacem, okryta cieplutką kołderką. Dziewczynka zauważyła, że była w pomieszczeniu ze stołem, łóżkiem, kominkiem i ogromną półką pełną fioletowych kwiatów. Dalej Lara ujrzała żywe stworzenie, na którego widok trochę się ucieszyła – jakieś stare ptaszysko siedziało na żerdzi i zahuczało ponuro na jej widok. Dziewczynka zerwała się z łóżka i natychmiast podeszła do ptaka, który nie miał nic przeciwko, że zaczęła głaskać jego dziób.
W tym momencie mała zdała sobie sprawę, że wszystkie te przedmioty i pomieszczenie wyglądało dokładnie tak samo, jak w bajkach domy czarownicy. Croft przestraszyła się. A jeżeli tu naprawdę mieszkała czarownica? Ten kocioł, stare ptaszysko, dziwne rośliny o fioletowych kwiatach, które pachniały tak słodko, że aż kręciło się w głowie – wszystko się zgadzało. Przestraszona dziewczynka zanurkowała z powrotem pod kołdrą. Usłyszała, że drewniane drzwi zaskrzypiały i czyjeś kroki rozległy się po podłodze. „To czarownica” – przemknęło Larze przez głowę i siłą opanowała się, aby nie zacząć płakać.
- Czarownice zazwyczaj jedzą małe dzieci – zauważył                         melodyjny, srebrzysty głos, przypominający dźwięk dzwoneczków poruszanych na wietrze. – Gdybym miała ochotę cię zjeść, dawno bym to zrobiła.
Lara poczuła, że ktoś do którego należał ten piękny głos byłby warty obejrzenia. Czyżby to czarownica, podstępna starucha z pomarszczoną twarzą i haczykowatym nosem, celowo ją tak kusiła? Dziewczynka postanowiła, że musi się dowiedzieć.
Uniosła głowę zza kołdry, celując na nowo przybyłą lękliwym spojrzeniem. Aż westchnęła. Kobieta siedząca na skraju łóżka okazała się totalną odwrotnością wyglądu czarownicy. Była piękna, jak archanioł. Lara opuściła kołdrę, zatracając się w patrzeniu na tego anioła, który siedział obok niej.
Kobieta ta miała długie, bardzo długie czarne włosy, miękkie, lśniące, opadające po ramionach aż na plecy. Piękną słodką twarz, białą jak śnieg, bez ani jednej skazy. Z tej anielskiej buzi odznaczały się tylko czarne brwi, rozłożyste gęste rzęsy oraz koralowe usta wygięte w uspokajającym, prześlicznym uśmiechu. Kobieta ta miała nagie ramiona i szyję, a od piersi aż po kostki ciągnęła się śnieżnobiała suknia, bardzo przypominająca wyglądem suknię ślubną. A może to była suknia ślubna? Tego Lara nie widziała. Wpatrzyła się teraz w oczy swej towarzyszki. Tylko te mogłyby zdradzać związek tej kobiety z czarnymi siłami mocy, lecz były piękne, jak ona sama. Bowiem tęczówki czarnowłosej były czyste, bez ani jednej plameczki, w srebrnym odcieniu. Przypominały Larze dwie gwiazdy lub dwa świecące księżyce.
- Przyzwyczaiłaś się już do mnie, Laro? – odezwała się kobieta, gdy Lara już ochłonęła. – Mogę się wydawać na pierwszy rzut oka dziwna, ale po pewnym czasie dojdziesz do tego, że jestem w miarę do zniesienia – zaśmiała się.
Lara pokiwała głową na znak, że się zgadza i na pewno się przyzwyczai.
- A co ja tu robię? – spytała niepewnie.
- Mieszkasz i dochodzisz do siebie – odparła jej kobieta.
Lara zamrugała powiekami. O mój Boże. Samolot, mama, katastrofa.
- A ty kim jesteś? – Padło kolejne pytanie z jej ust.
Kobieta zamyśliła się.
- Tak w zasadzie, to przestępczynią – westchnęła, ale uśmiechnęła się. – A tak ogółem, to szamanką. Mieszkam tu już od bardzo, bardzo dawna. Strasznie mi się nudzi. Czekałam na ciebie od tysięcy pokoleń. No i jesteś! Pomogę ci, a w zamian ty kiedyś pomożesz mi. Mów mi Fay.
Lara uśmiechnęła się.
- Piękne imię – powiedziała. – Zupełnie jak z jakiejś powieści.
- Mi się już znudziło. – Fay otarła twarz i wbiła w dziewczynkę swe przepiękne, srebrne oczy. – Za to twoje imię brzmi jak nadzieja. Jak zwycięstwo, które za kilkanaście lat dla mnie nadejdzie.
- Walczysz z kimś, Fay? – zainteresowało Larę.
- Oczywiście, jak my wszyscy. – Kobieta wstała. Miała śliczne, drobne, bose stopy. Czy chodziła też na boso i z odkrytymi ramionami po śniegu? – Wszyscy walczymy z tym samym: z dobrem i złem – wyjaśniła Larze, wlewając jakiś gorący płyn do kubeczka.
- I jak myślisz, co zwycięży? – zapytała Lara. W tym momencie zakaszlała lekko. Przypomniał jej się obrzęk płucny, na który zachorowała, lecz kaszel nie był już taki silny, jak wcześniej. Czyżby Fay miała w swojej drewnianej chatce Dex? (lekarstwo w zastrzyku leczące tę chorobę).
- Oczywiście, że dobro, skarbie – odpowiedziała jej szamanka. -  A to jest lepsze niż Dex – oznajmiła i podała dziewczynce kubek z gorącym napojem.
- Umiesz czytać w myślach? – zapytała zafascynowana Lara. Ta kobieta była niezwykła!!!
- Nie, ale umiem przewidywać. – Brzmiała odpowiedź.
- Jasnowidzisz, Fay?! – Lara omal się nie udławiła.
- Tak. – Szamanka roześmiała się. – Ale przyszłość wyjawiam ludziom tylko wtedy, gdy to jest bardzo konieczne.
Lara wypiła zioła, opierając się plecami o ścianę. W chatce Fay cudownie pachniały fioletowe kwiaty w doniczkach, stojące na półeczce – lawenda, lecz o tym dziewczynka dowiedziała się później. Usypiały. Małej kręciło się w główce i była zmęczona. Nie miała pojęcia, ile czasu minęło od katastrofy samolotu.
- Zaśnij perełko… - Ukoił ją głos Fay. – Jesteś zmęczona. – Jej delikatne rączki oplotły Larę kołderką, a później Fay swoim kojącym dotykiem pogłaskała dziewczynkę po główce.
- Powiedz mi jedno, Fay… - Zamruczała sennie Lara, czując się ciepło                i bezpiecznie obok tej nadziemskiej kobiety. – Czy moja mama nie żyje?
Przez twarz Fay przebiegł tajemniczy uśmiech:
- Nawet nie wiesz, jak szybko zleci czas, gdy prawda do ciebie nadejdzie – odrzekła. W następnej chwili mała dziewczynka już spała z twarzą ukrytą w puchatej poduszce.
Lara mieszkała u Fay dziesięć dni. W trzy dni od katastrofy była już cała i zdrowa. Fay uleczyła jej nadpaloną, zwęgloną rękę, którą lekarze dawno by amputowali. Dwa złamane żebra nastawiły się pod dotykiem rąk szamanki, a obrzęk płucny zniknął, gdy Fay szeptała zaklęcia nad śpiącą dziewczynką i gdy podawała jej gorące, magiczne zioła do picia.
- To czysta magia – powtarzała Lara, karmiąc wilki w lesie. Dziki wilk nigdy w życiu by nie podszedł do człowieka po kawałek mięska, ale do szamanki i jej małej towarzyszki owszem. Głaskała nocą                           sowy, przylatujące na nagie ramiona Fay, a w dzień biegała nad źródełko po wodę i podlewała lawendę, znajdującą się w chatce. To właśnie ona pachniała tak upojnie i tak słodko.
Dziewiątej nocy, Larze przyśnił się jej dom. Bawiła się z kolegami              i strzelała z zabawkowego karabinu, a jej tato stał obok i wesoło się śmiał. Dziewczynka zerwała się w nocy i wybuchnęła płaczem. Znikąd pojawiły się wtedy ciepłe ramiona Fay. Lara pozwoliła, by kobieta przytuliła ją do siebie. Całą noc spędziła, śpiąc w objęciach szamanki. Fay ją zrozumiała.
- Tęsknisz za swoim domem, Laro – powiedziała rano do dziewczynki, gdy ta obudziła się smutna. – Już dzisiaj będziesz ze swoim tatą.
Jasnowidząca szamanka wiedziała, co mówi. Sama odprowadziła dziewięciolatkę aż po same mury miasta.
- To Katmandu – wyjaśniła dziecku. – Tutaj odnajdziesz pomoc. Zadzwoń po tatę.
Lara chwyciła kobietę za rękę.
- Chodź ze mną, Fay – poprosiła. – Nie chcę iść sama. Poznasz mojego tatę.
- Kochanie. – Szamanka uklęknęła i położyła dziewczynce ręce na ramionach. – Jesteś bardzo odważna i wiem, że twój powrót do domu się uda. Dlatego z czystym sumieniem zostawię cię teraz samą. Widzisz… Nie pokazuję się zbytnio ludziom dla własnego, dobrego interesu.
Dziewczynka nie chciała wnikać w szczegóły. Spieszno jej było do ojca.
- Kocham cię Fay, kiedyś do ciebie wrócę, na pewno! – przysięgła, zarzucając szamance ręce na szyję.
- Wiem nawet kiedy. – Roześmiała się Fay. – Gdy przybędziesz tu ponownie, zakończy się moje cierpienie.
- Do widzenia! – Lara lekko zbiegła po stromej ścieżce, prowadzącej do miasta. Oglądnęła się jeszcze, by pomachać kobiecie, która uratowała jej życie, ale… Fay już tam nie było. Przed oczami Lary rozciągały się góry              i lasy, gdyby Fay odchodziła, dziewczynka by ją widziała. Czyżby szamanka potrafiła również znikać w powietrzu?  
***

Dorosła Lara Croft wyrwała się ze swoich wspomnień. Wciąż tkwiła na stoku Himalajów, targana przez wiatr. I wciąż trzymała w ręce nadpalony kawałek samolotu, który dwadzieścia jeden lat temu zleciał na dół i zabił jej matkę. Kobieta wsadziła tę niewielką część do swojego plecaczka i spojrzała przed siebie. Przed nią rozciągała się dróżka pod górkę, o dziwo nie zasypana śniegiem. Lara uśmiechnęła się. To droga prowadząca do chatki Fay, tak dobrze pamiętała tę alejkę.
Nie zastanawiając się, kobieta ruszyła przed siebie. Im dalej szła dróżką, robiło się cieplej. Croft pamiętała, że naokoło drewnianego domku Fay nigdy nie leżał śnieg, a trawa była wiecznie zielona - to też na pewno sprawa szamanki. Larą jednak targały sprzeczne odczucia… Ostatni raz była tu kupę lat temu. Czy Fay jeszcze żyje? Ile wtedy mogła mieć lat? Powiedzmy, że miała na karku tę trzydziestkę. Więc ile powinna mieć lat dziś? 51 lat. W sumie nie aż tak dużo, aby umierać. Lara gorąco                chciała, by szamanka jeszcze żyła. Pragnęła jej obecności. Z drugiej strony… Czy Fay wciąż mieszkała na tym pustkowiu? A co, jak się przeprowadziła, założyła rodzinę? Larze zrobiło się smutno, lecz w tym momencie znalazła się na zielonej polanie, po której kicały króliki. Jej serce zabiło radośnie.
- O mój Boże. – Kobieta stanęła jak wryta, podziwiając krajobraz przed sobą. Wszystko było jak za dawnych lat, ani jednej zmiany. Niewielki wodospad huczał i szumiał, a strumyk żwawo płynął za                        niewielką, drewnianą chatką, z której komina wesoło wydobywał się szary dym. Dym!!! A więc ktoś tu żył i palił w piecu bądź kominku. Czyżby to była Fay? Lara puściła się sprintem po zielonej trawie, aż stanęła przed drewnianymi drzwiami. Ponownie się zawahała. A co, jeśli Fay znalazła sobie faceta- szamana? Czy wszystkie szamanki były takie piękne, dobre            i sympatyczne, jak Fay? A co, jeśli tu zaraz z chaty wyskoczy ciemnoskóry mężczyzna w spódniczce z trawy i z kością przebitą w nosie ze złymi zamiarami, co do nowoprzybyłej? Raz kozie śmierć. Lara dotknęła ręką pistoletów przy boku, z którymi nigdy się nie rozstawała. W razie czego – mała strzelanina i będzie po agresywnych szamanach.
- Fay? – Lara pchnęła drzwi i weszła do środka. Nikt się nie odezwał. Pomieszczenie było takie same, w którym dwadzieścia jeden lat temu przebywała jako zabłąkana, dziewięcioletnia osóbka. – Fay? – Kobieta zdjęła kurtkę. Tutaj zawsze było bezpiecznie i ciepło. Ogień wesolutko buzował pod kociołkiem na kominku. Szamanki najwyraźniej w chatce nie było. Lara usiadła na łóżku, zamyślając się. Po niedługiej chwili ogarnęło ją dziwne znużenie. Niewiele myśląc, Croft położyła głowę na puchatej poduszce i usnęła.
Gdy wróciła jej świadomość, wyczuła nosem tak dobrze               znaną, słodką woń. Kobieta zdała sobie sprawę, że w domku Fay brakowało wcześniej zapachu lawendy, lecz teraz był i coraz bardziej się nasilał.
- Wszystko dobrze? Obejdziemy się i tym razem bez Dexu? – Lara omal nie zerwała się z łóżka na dźwięk tego kochanego głosu.
Otworzyła oczy i aż zamarła: nad nią, może w odległości dwudziestu centymetrów, wisiały srebrne, podobne do księżyca oczy Fay. Lara leżąc tak jeszcze i dochodząc do siebie, zdała sobie sprawę z tego, że Fay cała unsiła się nad nią. Chcąc stwierdzić, czy nie zwariowała, Croft usiadła na łóżku i z otwartymi ustami patrzyła na kobietę przed sobą: Fay. Jakby widziały się zaledwie wczoraj. Szamanka nic a nic się nie zmieniła.
Długie, czarne włosy, słodki uśmiech, srebrne oczy, biała ślubna sukienka i bose stopy. Jak to możliwe? Czy Fay nie powinna mieć teraz 51 lat? Gdzie są zmarszczki, siwe włosy? Jako następne do rozumu Lary dotarła kolejna niezwykłą rzecz: Fay siedziała po turecku… W powietrzu. Dosłownie. Unosząc się lekko jak biała chmurka, szamanka kiwała się lekko, jakby poruszana wiatrem. Roześmiała się dźwięcznie na widok miny Lary i zrobiła powolnego pirueta w powietrzu.
- Takich sztuczek to mi dwadzieścia jeden lat temu nie pokazywałaś – powiedziała Lara z wyrzutem, patrząc, jak szamanka ląduje lekko na podłodze, dotykając podłogi stopami.
- Bo wtedy jeszcze tak nie umiałam – odparła Fay. – Wiedziałam, że dzisiaj przyjdziesz, Laro. Czekałam na ciebie. Wiem, że mi pomożesz, nareszcie mnie uwolnisz!
Lara westchnęła.
- Tak w zasadzie to ja od ciebie oczekuję pomocy, Fay – rzekła i usiadła na łóżku. – Chce ci opowiedzieć o…
- O Micie, tak wiem – przerwała jej Fay wesoło i nalała z grubego imbryka wody do dwóch kubeczków.
- Zapomniałam, że ty wiesz wszystko. – Roześmiała się Lara i przyjęła do swoich rąk kubek herbaty. – Mmm… Bosko pachnie. Tylko szamanka potrafi zrobić taką herbatę – powiedziała i wzięła spory łyk. Coś pysznego. Taka herbata tylko u szamanek, Fay powinna otworzyć tu bar. – A w kwestii zapachu. – Lara rozglądnęła się wokół. – Gdzie twoja                 lawenda, Fay? Zawsze tu nią pachniało a teraz… Yyy… - Croft wzięła długi wdech, bo gdy Fay się nad nią pochyliła, zapach lawendy pojawił się                      i przybrał na sile. – O matko, ty pachniesz, Fay! Pachniesz lawendą! – zaskoczyła się Lara.
- No właśnie – zauważyła cierpko szamanka i odsunęła od Lary. – Dlatego sama widzisz, że już mam jej dosyć.
- Jee tam, marudzisz. Ja bym bardzo chciała sama z siebie pachnieć kwiatami!
- Ale nie takimi, które zniszczyły ci całe życie, a nawet po śmierci nie dają ci spokoju – burknęła Fay.
Lara zainteresowała się jej słowami. Nastawiła uszu, ale szamanka skapnęła się widocznie, że powiedziała zbyt dużo, bo zmieniła temat:
 – A w kwestii Mitu to oczywiście wiem, gdzie masz go szukać.
- Wspaniale. – Lara dopiła herbatę. – Nie mam zbyt dużo czasu. Klątwa mnie niszczy. Nas niszczy. Mnie, Maykela, wszystkich naszych znajomych.
- Maykela… - Szepnęła Fay tęsknie, a Lara wytrzeszczyła oczy.
- Znasz go? – zapytała.
Ale Fay nie odpowiedziała, tylko westchnęła ciężko. Wstała z drewnianego krzesła.
- Zdobycie drugiej części Mitu nie jest łatwe. Zwykły człowiek by tego nie dokonał, ale tobie może się udać.
- Znakiem tego, że jestem niezwykła, Fay? – ucieszyła się Lara. – Niezwykła jak ty, co?
- A co masz na myśli, że ja jestem niby taka niezwykła, co? – Dała się brać na plewy szamanka.
- A chociażby twój wygląd, gwiazdo, supermodelko – odparła Lara, śmiejąc się. – Spójrz na siebie, jak ty wyglądasz! Dwadzieścia jeden lat temu ja miałam dziewięć lat i owszem, teraz mam trzydzieści, ale wyglądam bardziej dorośle niż wtedy, co? No a ty?! Gdzie 51-letnia starucha?! Nic się nie zmieniłaś. Wciąż jesteś tak samo piękna!
Fay wzruszyła ramionami.
- Piękno i młodość bywają czasami wiecznym przekleństwem – odparła.
- Dlaczego? Ja tam bym chciała być wieczne młoda. – Rozmarzyła się Lara, a po chwili szturchnęła Fay w łokieć. – A może ty łykałaś jakiś eliksir wiecznej młodości, co? Może i ja taki wypiję? Podasz mi recepturę, co, Fay? – droczyła się, śmiejąc wesoło.
- O matko, błagam cię, nie rób tego!!! – Fay omal się nie rozpłakała. Podbiegła do Lary i ujęła jej ręce. – Powiedz, że tego nie zrobisz!!! To okropne przekleństwo, przysięgnij, że tego nie zrobisz!!! – krzyczała. W jej srebrnych oczach pojawiły się łzy rozpaczy. Lara przestała się śmiać.
- Ja tylko żartuję, Fay… - Szepnęła zdezorientowana. – Przecież nie ma takiego eliksiru. A nawet jakby był, to bym go nie wypiła.
Jej zapewnienie uspokoiło szamankę. Fay wzięła głęboki wdech, a następnie położyła swą białą dłoń na Lary ramieniu.
- Druga część Mitu jest tam, gdzie lawenda rośnie na dnie stawu – oznajmiła.
Croft już chciała popukać jej w czoło, że lawenda nie rośnie w wodzie i wtedy… Przypomniała sobie postrzał w Pradze. Znalazła się nad stawikiem, w którym… Faktycznie krzaki lawendy rosły na dnie. Było to nieopodal domu szurniętego Edgara Starra.
- Wiem, gdzie to jest – odparła Lara z niechęcią. Jasna cholera, tyle tu leciała, a teraz musi się wracać taki kawał. – Cholernie daleko – cmoknęła niezadowolona.
Fay uśmiechnęła się tajemniczo.
- Wcale nie – odparła. – Chodź za mną, a przekonasz się, że to miejsce znajduje się bliżej niż myślisz.
Więc Lara posłusznie wstała i podążyła za Fay, która w swej długiej białej sukni wyglądała doprawdy uroczo. Kobiety nie szły długo. Srebrnooka szamanka zatrzymała się przy tylnym wejściu drewnianej chatki                           i otworzyła drzwi prowadzące na tyły domu.
- To tutaj, Laro – szepnęła zafascynowana magią nocy, która je             uderzyła. – Bądź ostrożna, a wszystko się uda.
Croft minęła szamankę, zdezorientowana już naprawdę. Przyszła do domku Fay za dnia, kiedy było jasno, a gdy wyszła z jej chatki tylnym wyjściem – powitała ją głucha noc. Lara otworzyła usta. Przed nią rozciągał się ogromny, mglisty las, a nad nim wisiała srebrna tarcza księżyca. Jakieś nocne ptaki huczały ponuro, a wiatr szumiał  delikatnie, jakby coś szepcząc proste w jej kobiece ucho.
- Wcale mi się tu nie podoba, wiesz, Fay? Całe szczęście, że mam swoje pistolety. – Lara wysiliła się na dowcip, chociaż przestało jej być do śmiechu. I w tym momencie zamarła: przy bokach nie miała swojej nieodłącznej broni!!! – Nie no, koniec żartów Fay, oddawaj moje  pistolety! – krzyknęła zła do szamanki i odwróciła się. Stała tak chwilę patrząc przed siebie, gdzie jeszcze przed chwilą stała chatka Fay. Teraz nie było nic: ani szamanki, ani jej domu. Jakby rozpłynęły się w powietrzu. „A więc magii ciąg dalszy”- jęknęła kobieta w myślach i z powrotem odwróciła się przodem do lasu. Zauważyła jakieś dziwne postacie, które nie zwracały na nią zbytniej uwagi. Poruszały się przed wejściem do mglistego lasu… Szarzy, bezbarwni, ponurzy. Drzewa prześwitywały przez ich ciała. Część z nich latała nad wysokimi konarami, tworząc nad lasem siwe smugi, przypominające kłęby dymu.
To były duchy. Lara zdała sobie sprawę, że była otoczona samymi duszami, które nie wyglądały na szczęśliwe. Kobieta podeszła bliżej. Zrobiło jej się niedobrze, bowiem duchy przedstawiały sobą rodzaj śmierci, na jaką umarły. Jedna dusza z otwartymi ustami miała na głowie ogromną ranę, jakaś kobieta czołgała się na trawie bez nogi z przerażeniem w oczach, a nie dalej jak z metr od Croft, wiły się jak węże dwie syjamskie dziewczynki, zrośnięte ze sobą głowami. Lara nie miała zbytniej chęci przebywać między nimi sam na sam. Dusze, jakby usłyszały jej kroki, zaczęły sunąć ku niej, wydając z siebie odgłosy szeleszczących piór ptaka w locie.
- Ej, ej, tylko mnie nie dotykać – wykrztusiła Lara, gdy potępione dusze zaczęły wyciągać do niej swe szare ręce, jakby w prośbie o pomoc. – Nie mogę wam pomóc – szepnęła kobieta smutno. Czyżby usłyszały? Najwyraźniej po jej słowach się wkurzyły: zaczęły się trząść, a jakiś duch aż wyszczerzył swoje zęby, jak jakiś drapieżnik. Lara wyczuła, że chyba zaraz rozszarpią ją na strzępy, więc podążyła naprzód, chcąc tego uniknąć. I w tym momencie zauważyła przy jednym z drzew mężczyznę w czarnym garniturze, którego od razu rozpoznała. To ten gość nawiedzał ją, gdy ogarnęła ich klątwa! Lecz przy ostatnim spotkaniu uśmiechnął się do niej. To był chyba dobry znak.
- A teraz co, cwaniaczku? Na nowo chcesz mnie przestraszyć? Niedoczekanie twoje! – Lara zbierając w sobie całą odwagę zaczęła zmierzać do ducha przy drzewie. Szła wkurzona, mając w planach spuścić mu niezły opieprz, ale nie mogła opanować zaskoczenia, gdy zwykły szary duch zaczął… Pięknieć w jej oczach. Im bliżej podchodziła, ten stawał się coraz bardziej „żywy”. Gdy Lara znalazła się przed nim, mężczyzna w ogóle nie przypominał już ducha. Był tak piękny, że kobieta nie tylko zapomniała o tym, że miała go opieprzyć, ale też stwierdziła, że śliczna Fay przy nim to uboga sierotka. Anioł, bo trudno nazwać go kim                innym, miał złociste włosy, cudowną twarz, pięknie wykrojone wargi                 i głębokie, ciemne oczy. Jego koszula była biała, a marynarka, która doskonale leżała na jego idealnym ciele miała ciemny kolor, podobnie jak spodnie. Takiego ducha ze świecą szukać, Lara parsknęła śmiechem na myśl o tym, że kiedyś się go bała.
- Nie mam nic przeciwko, abyś wpadał do mnie częściej – powiedziała do widma przed sobą. Jasna cholera, czy duch mógł mieć dołki w kącikach ust? No i właśnie… Te jego usta… Wydawały się takie miękkie                             i delikatne… Ciekawe jakby było czuć ich smak na swoich wargach. Lara stwierdziła z przestrachem, że jej ciało zaczyna fizycznie reagować na tego mężczyznę. – Kobieto, opanuj się… - Szepnęła więc do siebie. A anioł przed nią, jakby słysząc wszystko co mówiła, uśmiechnął się filuternie. Larze omal nie opadła kopara z zachwytu. To najpiękniejszy uśmiech jaki widziała.
Mężczyzna nie powiedział nic, ale odwrócił się i zaczął podążać w stronę lasu. Lara nie wahała się ani chwili – natychmiast przyłączyła się do niego. Przejście przez las nie było łatwe. Za krzakami, za drzewami, na ścieżynkach – wszędzie sunęły „żyjące swoim życiem” szare dusze zmarłych. Cześć z nich latało nad ich głowami. Kobieta, gdy już przyzwyczaiła się do towarzystwa szarego ludku i otoczenia mrocznego lasu, ponownie zainteresowała się mężczyzną przed sobą. Zapatrzyła się na jego pięknie wykrojone ramiona i plecy, a potem stwierdziła, że musi sprawdzić jaki ten gość był w dotyku. Wystawiła więc rękę do jego             dłoni, ale… Duch zrobił unik, oglądając się za siebie i uśmiechając się do niej, jakby chciał się z nią podroczyć. Lara ponowiła więc próbę parokrotnie, ale tak się sprytnie wymigiwał, że dała sobie spokój. Szli już naprawdę długo.
Nagle, kobieta zdała sobie sprawę, że jest sama. „A gdzie jest mój anioł?” – chciała zawołać, ale w tym momencie usłyszała szmer na drzewie przed sobą. Zadarła głowę do góry i… Ujrzała swoją zgubę, jak siedział po turecku na jednej z gałęzi. Jej opiekun minę miał tak znudzoną, iż chyba naprawdę musiało mu się wybitnie nudzić. Patrzył na Larę wyczekująco, jakby chciał ją popędzić. Croft zrozumiała przesłanie – duch chciał, aby też tam weszła. Miał szczęście, że trafiła mu się wygimnastykowana osoba. Lara zręcznie jak małpka znalazła się tuż obok niego, nawet nie raniąc sobie skóry, ani nie drąc ubrania. Nagrodził ją prześlicznym uśmiechem, widać było, że się ucieszył, gdy sobie poradziła. Zerknął w bok. I Lara też tam zerknęła.
- A to co? – zaskoczyła się, widząc na bocznym konarze drzewa zawieszone lustro. Czyżby mieszkała tu jakaś rusałka i się w nim przeglądała? Wolne żarty. Kobieta w mgnieniu oka przeskoczyła w tamto miejsce. Podeszła bliżej gładkiej tafli… Nie, to nie było lustro… W środku czaiła się tylko ciemna dziura. A więc po co to tu wisi? Lara wyciągnęła rękę i dotknęła nią tafli, chcąc się oprzeć, ale niestety…
- Aaaaa!!! – Z krzykiem wylądowała boleśnie na czymś twardym. Walnęła się porządnie w głowę i plecy. – Jasna cholera, szlag by to wszystko nagły, cholera by ich już wszystkich! – klęła pod nosem, wstając i masując sobie plecy. Bardzo zabawne. Doprawdy. Gdy dotknęła tego pieprzonego lustra, to wciągnęło ją w swoje odmęty i wyrzuciło tutaj. – Ja pierdzielę, z jakimiś pieprzonymi teleporterami już raz – warknęła Lara, zdając sobie sprawę, że magia jaka ją otaczała, zaczynała jej już działać na nerwy. Co ona potem opowie chociażby Maykelowi o swojej wyprawie? Jest poważną                 i dorosłą kobietą, jak zacznie mu nawijać o duchach, lasach i teleporterach na drzewie, to jak nic zadzwoni po doktora psychiatrę. Albo jeszcze gorzej, rzuci ją, nie chcąc się zadawać ze schizolką. W tej chwili Lara poczuła jakiś szmer obok siebie. – A jesteś, dowcipnisiu – powitała ponownie anioła o złocistych włosach. – Żałuj, że nie masz ciała tak jak ja, ciekawe czy byłoby ci tak wesoło, jakbyś sobie tutaj wylądował! – Duch parsknął śmiechem na jej słowa, jednak bez dźwięku: kobieta widziała to tylko z jego twarzy i całej postawy. Też się uśmiechnęła, nie mogąc opanować. Po chwili, mężczyzna znów zaczął ją dokądś prowadzić, ale to już nie było potrzebne, bo Lara rozpoznała miejsce, w którym była niedawno.
Znajdowało się ono obok domu świrniętego Edgara Starra. Z daleka już błyskała do Lary tafla stawiku, w którym odbijały się gwiazdy i księżyc. Croft puściła się więc do niego biegiem, czując, jak uderzył ją słodziutki zapach lawendy. Tak jak się domyślała – kwiaty rosły na dnie stawu, co bardzo dobrze było widoczne przy tak krystalicznie czystej wodzie. Fay mówiła, że tutaj właśnie jest druga część Mitu.
Kobieta pochyliła się do wody i… Z miejsca odechciało się jej pływania. Bo w wodzie oprócz lawendy było także co innego: duchy. Woda aż robiła się niekiedy szara od ich pływających postaci. Lara domyśliła, się, że są to dusze topielców – ludzi, którzy kiedyś utonęli w tym stawie. Przyklęknęła. Nie miała swoich pistoletów, a z nimi byłoby jej raźniej. Podniosła oczy: nieopodal na zielonej trawce jej piękny opiekun siedział sobie po turecku, patrząc na nią kpiąco.
- Co, nie wierzysz, że zdobędę ten Mit? – zagadnęła go. Mrugnął w odpowiedzi. Nie było wątpliwości, że potwierdził jej słowa. Podziałało, Lara zerwała się gwałtownie. – Zobaczymy, cwaniaczku! Daj mi niecałe 10 minut, a będę tu z powrotem z Mitem w ręce. Chcesz się założyć? – Tym razem doczekała się tylko leniwego uśmiechu z jego strony. – Jasne, ty tu se posiedź i odpocznij, a ja odwalę całą robotę. Normalka, nie? – Kobieta zdjęła z siebie jedną bluzkę. Nie uszło jej uwagi, że męski anioł się zainteresował i bardziej wytężył wzrok. – Nie napalaj się, nic tu więcej ściągać nie będę – poinformowała go, zostając w krótkiej bluzce na ramiączkach. Następnie wskoczyła do krystalicznie czystej wody, pełnej potępionych szarych dusz. Nie zdążyła zauważyć, że złotowłosy anioł zrobił po jej słowach zawiedzioną minę i podparł ręką podbródek, wciąż zamyślony za nią patrząc.
Tymczasem w wodzie nie było wcale źle. Lara doskonale sobie poradziła, dopływając aż do samego dna. Zaczęła odgarniać krzaki lawendy, poszukując czegoś, co przypominałoby jej Mit. Spod jej rąk wytryskiwały coraz to nowe, szare dusze, głównie dzieci. Wszystkie duszyczki w wodzie miały płaczące twarze i wyciągały do niej ręce. Niestety, Lara nie mogła im pomóc. Całe szczęście, że nie okazały złych zamiarów. Plątały się tylko pod jej rękami i całym ciałem, jakby za wszelką cenę chcąc się do niej przytulić.
Croft znalazła w końcu to, czego szukała: pomiędzy krzaczkami lawendy wystawała drobna, srebrna szkatułka. Kobieta podniosła ją w ręce i wypłynęła na powierzchnię, chcąc sprawdzić, co odnalazła. Wieko łatwo odskoczyło. Na dnie skrzyneczki leżała kartka papieru: drobna, zżółciała i niepozorna. Nie ulegało wątpliwości, że to druga część Mitu. Kobieta roześmiała się szczęśliwa i podbiegła do mężczyzny, siedzącego wciąż na trawie.
- Widzisz, znalazłam! – Zagrzechotała mu skrzynką przed oczyma. Zamrugał i uśmiechnął się, jednocześnie wstając z ziemi.
Lara, trzymając skrzynkę mocno na rękach, podążyła za duchem, znając już trasę. Zatrzymali się przed drzewem, na którym wisiał teleporter. Złotowłosy mężczyzna wystawił obie ręce na przód, patrząc na Larę ze skupieniem i wzrokiem mówiącym, że jej nie zawiedzie. Kobieta zaufała mu i oddała skrzynkę z Mitem. Sama potrzebowała obu rąk do wspięcia się na drzewo, a skrzynka by jej to utrudniała. Plecaczek natomiast został w chatce Fay.
Biorąc głęboki wdech, Lara zanurzyła się w lustrze na górze. Tym razem była cwańsza i przetoczyła się od razu na bok, aby mniej oberwać podczas upadku. Przydało się, bo teleporter na chama wywalił ją ze swojego środka, aż upadła na trawę pod drzewem. I tak mocno oberwała, więc zasyczała z bólu. Obok niej gładko wylądował jej opiekun, grzecznie kładąc skrzynkę obok jej biodra. Fajnie, że przydzielili jej kogoś             takiego, kobieta zaczynała żałować, że ten facet nie był z krwi i kości. Przeszli z powrotem przez mglisty, ponury las, aż znaleźli się na polanie. Chatka Fay stała sobie niewinnie na jej środku. Lara ucieszyła się, że tak dobrze jej poszło i skierowała się w stronę domku. Stwierdziła jednak, że jej anioł zatrzymał się przed lasem i nie robił już ani kroku dalej. Croft zrozumiała, że zakończył swoją misję z chwilą odprowadzenia jej tutaj.
Oglądnęła się – a on spoglądał na nią ze smutkiem, stojąc w cieniu drzew. Położyła skrzyneczkę na ziemi, a sama podeszła z powrotem do mężczyzny. Patrzyli na siebie dłuższą chwilę, aż w końcu Lara wyciągnęła rękę i dotknęła nią ręki anioła. Otworzyła usta ze zdumienia, patrząc zaskoczona na mężczyznę przed sobą. Jego dłoń była ciepła, miękka, jak u normalnego człowieka! Przez chwilę kobieta była pewna, że wyczuje pod jego skórą pulsowanie krwi i bicie serca. Nie mogła się oprzeć – przysunęła się bliżej, sunąc rękami po jego ciele. Żałowała, że mężczyzna miał na sobie ubranie. Z przyspieszonym oddechem obrysowała palcem jego miękkie wargi. No i się stało: ramiona anioła otoczyły ją całą, a jego usta dotknęły jej ust. Już sam pocałunek sprawił, że Lara do reszty się zatraciła. Chyba nie każdej kobiecie zostaje dane pocałowanie się z aniołem. Lara wiedziała jedno: sto razy lepiej niż z ziemskim facetem, Maykel nie dorastał temu duchowi do pięt.
Croft rozpaczliwie garnęła się do tego mężczyzny, pragnąc być jak najbliżej. Nigdy nie była do tego stopnia podniecona, wiedziała, że gdyby teraz złotowłosy przerwał pocałunek – byłaby w stanie nawet go zabić z nadmiernego szału i gorączki, jaka ją rozpalała. Ale nie musiało do tego dochodzić: nim Lara się skapnęła, leżała już na wilgotnej trawie, naga w objęciach nagiego anioła. Wszystkie jej odczucia były spotęgowane do granic możliwości, a zmysły bardzo silnie wyostrzone. Słodka rozkosz przyszła szybciej, niż kobieta się tego spodziewała. To, co teraz przeżywała, tak bardzo różniło się od tych doznań, jakich doświadczyła na ziemi. Nigdy nie przeżyła czegoś bardziej fascynującego. Szary ludek otoczył kręgiem ich dwoje, patrząc na ich splecione ciała z szeroko otwartymi oczami. Czyżby im zazdrościli?
Lara leżąc i wciąż głęboko oddychając dochodziła do siebie. No pięknie. Teraz odczuła dopiero coś na wzór wyrzutów sumienia. Śmiało sobie zaczyna poczynać, nie ma co. Co by Maykel na to powiedział? Kobieta wstała. To prawda, że przeżyła przed chwilą niebiańską rozkosz, ale życie jest życiem. Jest związana z mężczyzną, którego kocha, zabiłaby się, jeśliby coś stało się Maykelowi. Pięknie mu się odwdzięcza za to wszystko. Croft ucieszyła się, gdy po wszystkim anioł zniknął, zostawiając ją samą. Jaki subtelny – zastał ją w ubraniu i w ubraniu pozostawił. Przynajmniej nie musiała sama się ubierać. Lara z głośnym westchnieniem podniosła z ziemi skrzynkę z Mitem i podążyła z nim w kierunku drewnianej chatki Fay.
CDN 

6 komentarzy:

  1. UlaCroft
    Wysłany 10.12.2010 o 13:13
    I tak dalej być powinno! Teraz w końcu mogę pisać dalej! Cieszę się, że zmieniłąś zdanie i jednak nie zawiesiłaś bloga. 2 tygodnie musiałam czkeać, ale opłaciło się. I dziękuję za takie miłe słowa. Chciałam jeszcze przeczytać ocenę w Mieście Grozy, ale nie znalazłam.A teraz krótko o blogu.Rozdział the best! Wspomnienia Lary też super. I dobrze, ze wytłumaczyłaś co to jest ten Dex, bo bym nie wiedziała. Fey też mnie zadziwiła. Tak coś podejrzewałam, ze się nie zestarzeje jak już powiedziała: „Czekam na ciebie od tysięcy pokoleń”. Ale ten anioł… Nie no poprostu. Aś wymyśliła… Jeszcze tylko brakuje, żeby mógł mówić i żeby Maykel to zobaczył. Ciekawe co by wtedy było. Lara z tym duchem się całują, a tu wchodzi narzeczony kobiety. Staję jak wryty i zaczyna się wydzierać. Fart by wtedy był, że Maykel to Maykel, a nie Kurtis. Jeśli rozumiesz o co chodzi. A jeżeli nie, to powiem jedno słowo: nadpobudliwość. :) pozdrawiam i czekam na następny rozdział.PS. Nie pisz do mnie UlaCroft, tylko jak coś to już ulatok. (wolę!) albo Uci.

    OdpowiedzUsuń
  2. UlaCroft
    Wysłany 17.12.2010 o 16:46
    A u mnie nowy rozdział! I wyjaśniłam w nim sprawę tej małej karteczki, która była kiedyś tak ważna. Teraz to się dopiero zacznie komplikować. Ja już sama nie wiem co piszę. :) Pozdrawiam!PS. Miałam dziś drugi etap olipiady polonistycznej… Pani od polskiego mnie zabije, w liscie zapomniałam napisać miejscowości!

    OdpowiedzUsuń
  3. UlaCroft
    Wysłany 17.12.2010 o 19:39
    Mam nadzieję, że nie będzie ten twój rozdział za bardzo skomplikowany dla mnie. Z panią od polskiego też mnie pocieszyłaś. I przyznaj sama… Nieźle pokombinowałam! ;]) Jak ja kocham wymyślać nowe rzeczy. I powiem ci, że Lily ma genialną ekipę. Luk, Zak i Andrew. Banda kretynów. Sama zastanawiam się co będzie dalej… Nawet ja tego nie wiem. Okaże sie jutro, spróbuję napisać kawałek nowego rozdziału. TYm razem opiszę Larę i może również Angelę i Kate? Nie… Te dwie to pokażę na końcu… Będziesz musiała czytać dalej. No i muszę wydłużyć rozdziały, bo za dużo ich już w książce! Pozdrawiam i niecierpliwie czekam na nowy rozdział z Fay! No i co Lara zrobi z tym mitem? Jak go połączy? O to jest pytanie… Buźka!

    OdpowiedzUsuń
  4. UlaCroft
    Wysłany 17.12.2010 o 19:48
    Są nowe zdjęcia w galerii!

    OdpowiedzUsuń
  5. Lilka11
    Wysłany 18.12.2010 o 10:36
    Fay potrafi lewitować O.o super :D Złotowłosy anioł brzmi genialnie, nie wiedziałam, że Lara może być zdolna do czegoś takiego, częściej występuje w filmach, grach i opowiadaniach jako zimna wywłoka, która podczas misji żartuje ewentualnie tylko z Zipem i jest taką żeńską wersją krzyżówki Indiany Jonesa i Doktora House’a, Ty natomiast zrobiłaś z niej przede wszystkim realistyczną kobietę zagubioną w świecie magii, bo która z nas – dziewczyn – nie chciałaby pocałować prawdziwego anioła, ba… kochać się z nim? Ja się przyznaję – chciałabym, a co xD Oj tam, przecież nic wielkiego nie zrobiłam, nie dziękuj tak :) powiedziałam kilka słów prawdy. Już mi przeziębienie przeszło, od dzisiaj zaczynam przesiadywać porządnie na gg :)

    OdpowiedzUsuń
  6. gosia10
    Wysłany 19.12.2010 o 16:09
    No nareszcie mi się zechciało coś napisac.. Przepraszam, że tak zwlekałam…Wybaczysz no nie?:)A teraz coś o rozdziale:W 100% podpisuję się pod komentarzem Lilki:))Całowanie się z aniołem.. To by było doświadczenie… A co do kochania się to nie mam zdania xD Jestem za młoda :P P***I ta Fay, i ten zapach lawendy…Cudnie…Idę zaraz się nawąchać mojego płyny do kąpieli ^^…A zwęglona ręka Lary… Fuj. Osobiście wolę jak Lara jest mendą ale wersja milszej też jest ekstra^^Dobra komentarz nie był za długi… Po raz kolejny przepraszam:))Rozdział świetny:))Idę do 12:PPzdr.:**

    OdpowiedzUsuń

Spis treści