Wspomnienia Lary, część druga…
Dziewięcioletnia
Lara siedziała z matką w samolocie. Amelia czytała jakieś kobiece czasopisma
fascynując się modą i zerkając tylko czasami, czy aby Lara nie chciała
pooglądać z nią ciuchów i sobie czegoś nie zamówić. Ale jej córka miała gdzieś
modę. Ze słuchawkami na uszach wlepiła wzrok w szybę. Podążała oczami za
białymi smugami chmur i
szczytami Himalajów, które właśnie mijali.
Nagle
samolotem szarpnęło, aż obydwie pasażerki zarzuciło do przodu. Gdyby nie pasy,
już dawno wylądowałyby na przedniej szybie.
- Jest aż taki wiatr? – zaczęła dramatyzować
Amelia. – Niech pan leci powoli, bo zaczynamy z córką się bać.
- Mów za siebie, mamo – odezwała się
Lara i uśmiechnęła szelmowsko do pilota. – Ja się niczego nie boję! –
oświadczyła.
Pilot miał stężoną, twardą,
marmurową twarz. Wzrok, jakim obdarzył Larę, był taki, że dziewczynce
mimowolnie ścięła się krew w żyłach.
- A śmierci także się nie boisz,
mała dziewczynko? – zapytał.
Lara zamrugała powiekami niepewnie.
Samolot burczał, huczał, a mimo to nie leciał dalej. Wisiał w powietrzu, nad
ogromną rozpadliną.
- Dlaczego pan ją o to pyta? –
Amelia odłożyła gazetę na bok.
- Bo właśnie nadszedł czas, aby się
z nią spotkała – wyjaśnił pilot lodowato. Po jego słowach, w samolocie zrobiło
się zimno jak w lodówce.
- Proszę tak nie mówić… Ona się boi.
– Znowu Amelia powiedziała za córkę, ale w tym momencie Lara nie miała jej tego
za złe, bo rzeczywiście zaczęła się bać. – Dlaczego pan nie leci? Co się
dzieje?
Pilot roześmiał się i oderwał ręce
od sterów.
- Śmierć nadchodzi! – odpowiedział i
mówiąc to, wyłączył silnik.
Co działo się dalej,
niełatwo opisać. Każdy chyba potrafi wyobrazić sobie góry, śnieżną zamieć,
porywisty wiatr i jęk spadającej w dół kilkotonowej maszyny. Do szumu wiatru
dołączył się po chwili ogromny zgrzyt rozpadającego się samolotu, który z
prędkością światła zleciał i rozbił się o jeden
himalajski stok.
W środku też była jedna
wielka masakra. Samolot, po wyłączeniu silnika, automatycznie odwrócił się „do
góry kołami” i spadając w dół robił sobie fikołki i przewroty w powietrzu.
Pilot wyleciał pierwszy przez okno,
nim maszyna się rozbiła. Jednak jego ciało w zetknięciu z lodem nie wytrzymało
– mężczyzna zginął z miejsca. Podobnie było z Larą i jej matką. Przez rozbitą
szybę, jako pierwsza wyleciała Lara, jednak będąc już znacznie niżej podłoża, a
następnie Amelia. Dziewczynka miała cholerne szczęście – spadła z dość niskiej
wysokości i na dodatek nie dosięgła jej fala ognia z eksplozji samolotu. Jej
matka niestety znalazła się centralnie wśród płomieni i to one zabrały ją od
Lary sprawiając, że Amelia zniknęła jej z oczu. Nastąpiła długa, niczym nieprzerywalna
cisza.
Lara leżała
z twarzą w śniegu, bojąc się podnieść. Żyła, dlatego czuła ból. To on ją
unieruchamiał. Na myśl o tym, co się wydarzyło przed sekundą, rozpłakała się
lękliwie. Nie była w stanie wstać. Wiatr targał jej włosami i szczypał w oczy,
ale malutka mimo tego nie przestawała płakać. Nie mogła też poruszyć ręką.
Przekręciła lekko głowę w prawo i ujrzała, że jej ręka mało już przypominała
ludzką. Była cała zwęglona, skóra była spękana i z ogromnymi pęcherzami, palce
sczerniałe. Efekt ognia, który zdążył nadpalić ją żywą. Dziewczynka przytuliła
główkę do ziemi, pokrytej śniegiem i leżała tak przez dobrą chwilę. Gdy
ponownie chciała otworzyć oczy, okazało się, że jest to trochę niemożliwe –
jedna powieka się zacięła i odmawiała jej posłuszeństwa. Przyczyną była rana na
czole dziecka: krew spływająca po jej twarzy zlepiła jej oko. Lara zaczęła
krzyczeć. Była przerażona, serce waliło jej jak młotem. Jakimś cudem
przekaturlała się na plecy. Powieka się odlepiła, ale dziewczynka wciąż
krzyczała. Po chwili, zdała sobie sprawę, że wśród zamieci nie słyszy nawet
własnego głosu, więc dała sobie spokój z wrzeszczeniem.
- Boże, niech ja już szybciej umrę –
szeptała do Boga. Wszystko byłoby dobrze, gdyby nie ten paniczny strach przed
bólem, jaki ją przeszywał. Dziewczynka postanowiła zasnąć, bo słyszała gdzieś,
że ten, co zasypia na mrozie, szybko zamarza. Udało jej się chwilkę przekimać i
odłączyć od bólu. Ale pomimo całego starania, Lara nie umarła – gdy się
obudziła, oko ponownie jej się zalepiło, a padający śnieg przykrył jej ciało.
Do każdej komórki w jej organizmie dolatywał przenikliwy chłód, każda kosteczka
trzęsła się z zimna.
Lara była
strasznie przerażona wizją śmierci w tym okropnym miejscu. Złapał ją kaszel, aż
łzy puściły się z jej z oczu. Dusiła się, z powrotem odwracając na brzuch.
Ujrzała, że leży w kałuży swojej krwi, a gdy kaszle, to z jej ust leci nowa.
Nie zdziwiła się. Jej ojciec był mądrym człowiekiem i opowiadał córce o himalaistach,
którzy chorowali na obrzęki płuc, spowodowane nadmiernym przebywaniem na
mrozie. A Lara miała dopiero dziewięć lat, jej organizm był słaby. Domyśliła
się, że dostała obrzęku. Jej płuca teraz puchły dążąc do tego, by dziewczynka
udusiła się przez własne wewnętrzne płyny, z powodu braku normalnego powietrza,
tylko przesiąkniętego mrozem. Może by tak przestała oddychać? Wtedy oszczędzi
sobie dalszego bólu i szybciej umrze. Bo
oddychając i wciągając mróz do płuc i tak umrze, ale znacznie później i w
większych mękach. Ale Lara nie była skłonna do samobójstwa, wciąż oddychała,
chrapliwie, coraz częściej kaszląc i plując krwią. W końcu ogarnęło ja takie
znużenie, że nie miała już sił na nic. Poruszała tylko wargami, usiłując mówić
sama do siebie słowa otuchy i pocieszenia. W końcu przymknęła powieki i ogarnęła
ją ciemność. Jej ostatnią myślą, były słowa „nareszcie umieram”.
Nie umarła jednak. Jej
ciało zaczęło odbierać nowe bodźce z otoczenia: ciepło, ukojenie, cudowny
zapach. Lara poczuła, że jej brzuszek leży na czymś mięciutkim, a nosek wtula
się w coś puchatego. Wytężyła słuch i usłyszała strzelający ogień. Poruszyła
palcami u ręki, dotykając miękkiego puchu.
- Jaki piękny sen… - Szepnęła. – Aż
nie chce mi się z niego budzić… - Na siłę nie otwierała oczu. Ale nie mogła
dłużej się powstrzymać. – Trudno, budzę się – westchnęła boleśnie i otworzyła
oczy.
Pierwsze, co
ujrzała, to był ogromy kocioł, w którym coś bulgotało, a pod nim rozpalony
ogień. Usiadła. Ku swojemu zaskoczeniu zdała sobie sprawę, że leżała na
mięciutkim łóżku z puchatym materacem, okryta cieplutką kołderką. Dziewczynka
zauważyła, że była w pomieszczeniu ze stołem, łóżkiem, kominkiem i ogromną
półką pełną fioletowych kwiatów. Dalej Lara ujrzała żywe stworzenie, na którego
widok trochę się ucieszyła – jakieś stare ptaszysko siedziało na żerdzi i
zahuczało ponuro na jej widok. Dziewczynka zerwała się z łóżka i natychmiast
podeszła do ptaka, który nie miał nic przeciwko, że zaczęła głaskać jego dziób.
W tym
momencie mała zdała sobie sprawę, że wszystkie te przedmioty i pomieszczenie
wyglądało dokładnie tak samo, jak w bajkach domy czarownicy. Croft
przestraszyła się. A jeżeli tu naprawdę mieszkała czarownica? Ten kocioł, stare
ptaszysko, dziwne rośliny o fioletowych kwiatach, które pachniały tak słodko,
że aż kręciło się w głowie – wszystko się zgadzało. Przestraszona dziewczynka
zanurkowała z powrotem pod kołdrą. Usłyszała, że drewniane drzwi zaskrzypiały i
czyjeś kroki rozległy się po podłodze. „To czarownica” – przemknęło Larze przez
głowę i siłą opanowała się, aby nie zacząć płakać.
- Czarownice zazwyczaj jedzą małe
dzieci – zauważył melodyjny, srebrzysty
głos, przypominający dźwięk dzwoneczków poruszanych na wietrze. – Gdybym miała
ochotę cię zjeść, dawno bym to zrobiła.
Lara poczuła, że ktoś do którego
należał ten piękny głos byłby warty obejrzenia. Czyżby to czarownica, podstępna
starucha z pomarszczoną twarzą i haczykowatym nosem, celowo ją tak kusiła?
Dziewczynka postanowiła, że musi się dowiedzieć.
Uniosła głowę zza
kołdry, celując na nowo przybyłą lękliwym spojrzeniem. Aż westchnęła. Kobieta
siedząca na skraju łóżka okazała się totalną odwrotnością wyglądu czarownicy.
Była piękna, jak archanioł. Lara opuściła kołdrę, zatracając się w patrzeniu na
tego anioła, który siedział obok niej.
Kobieta ta miała długie,
bardzo długie czarne włosy, miękkie, lśniące, opadające po ramionach aż na
plecy. Piękną słodką twarz, białą jak śnieg, bez ani jednej skazy. Z tej
anielskiej buzi odznaczały się tylko czarne brwi, rozłożyste gęste rzęsy oraz
koralowe usta wygięte w uspokajającym, prześlicznym uśmiechu. Kobieta ta miała
nagie ramiona i szyję, a od piersi aż po kostki ciągnęła się śnieżnobiała
suknia, bardzo przypominająca wyglądem suknię ślubną. A może to była suknia
ślubna? Tego Lara nie widziała. Wpatrzyła się teraz w oczy swej towarzyszki.
Tylko te mogłyby zdradzać związek tej kobiety z czarnymi siłami mocy, lecz były
piękne, jak ona sama. Bowiem tęczówki czarnowłosej były czyste, bez ani jednej
plameczki, w srebrnym odcieniu. Przypominały Larze dwie gwiazdy lub dwa świecące
księżyce.
- Przyzwyczaiłaś się już do mnie,
Laro? – odezwała się kobieta, gdy Lara już ochłonęła. – Mogę się wydawać na
pierwszy rzut oka dziwna, ale po pewnym czasie dojdziesz do tego, że jestem w
miarę do zniesienia – zaśmiała się.
Lara pokiwała głową na znak, że się
zgadza i na pewno się przyzwyczai.
- A co ja tu robię? – spytała
niepewnie.
- Mieszkasz i dochodzisz do siebie –
odparła jej kobieta.
Lara zamrugała powiekami. O mój
Boże. Samolot, mama, katastrofa.
- A ty kim jesteś? – Padło kolejne
pytanie z jej ust.
Kobieta zamyśliła się.
- Tak w zasadzie, to przestępczynią –
westchnęła, ale uśmiechnęła się. – A tak ogółem, to szamanką. Mieszkam tu już
od bardzo, bardzo dawna. Strasznie mi się nudzi. Czekałam na ciebie od tysięcy
pokoleń. No i jesteś! Pomogę ci, a w zamian ty kiedyś pomożesz mi. Mów mi Fay.
Lara uśmiechnęła się.
- Piękne imię – powiedziała. –
Zupełnie jak z jakiejś powieści.
- Mi się już znudziło. – Fay otarła
twarz i wbiła w dziewczynkę swe przepiękne, srebrne oczy. – Za to twoje imię
brzmi jak nadzieja. Jak zwycięstwo, które za kilkanaście lat dla mnie
nadejdzie.
- Walczysz z kimś, Fay? –
zainteresowało Larę.
- Oczywiście, jak my wszyscy. – Kobieta
wstała. Miała śliczne, drobne, bose stopy. Czy chodziła też na boso i z odkrytymi
ramionami po śniegu? – Wszyscy walczymy z tym samym: z dobrem i złem –
wyjaśniła Larze, wlewając jakiś gorący płyn do kubeczka.
- I jak myślisz, co zwycięży? –
zapytała Lara. W tym momencie zakaszlała lekko. Przypomniał jej się obrzęk
płucny, na który zachorowała, lecz kaszel nie był już taki silny, jak
wcześniej. Czyżby Fay miała w swojej drewnianej chatce Dex? (lekarstwo w zastrzyku leczące tę chorobę).
- Oczywiście, że dobro, skarbie –
odpowiedziała jej szamanka. - A to jest
lepsze niż Dex – oznajmiła i podała dziewczynce kubek z gorącym napojem.
- Umiesz czytać w myślach? –
zapytała zafascynowana Lara. Ta kobieta była niezwykła!!!
- Nie, ale umiem przewidywać. – Brzmiała
odpowiedź.
- Jasnowidzisz, Fay?! – Lara omal
się nie udławiła.
- Tak. – Szamanka roześmiała się. –
Ale przyszłość wyjawiam ludziom tylko wtedy, gdy to jest bardzo konieczne.
Lara wypiła zioła,
opierając się plecami o ścianę. W chatce Fay cudownie pachniały fioletowe
kwiaty w doniczkach, stojące na półeczce – lawenda, lecz o tym dziewczynka
dowiedziała się później. Usypiały. Małej kręciło się w główce i była zmęczona.
Nie miała pojęcia, ile czasu minęło od katastrofy samolotu.
- Zaśnij perełko… - Ukoił ją głos
Fay. – Jesteś zmęczona. – Jej delikatne rączki oplotły Larę kołderką, a później
Fay swoim kojącym dotykiem pogłaskała dziewczynkę po główce.
- Powiedz mi jedno, Fay… - Zamruczała
sennie Lara, czując się ciepło i bezpiecznie obok tej
nadziemskiej kobiety. – Czy moja mama nie żyje?
Przez twarz Fay przebiegł tajemniczy
uśmiech:
- Nawet nie wiesz, jak szybko zleci
czas, gdy prawda do ciebie nadejdzie – odrzekła. W następnej chwili mała
dziewczynka już spała z twarzą ukrytą w puchatej poduszce.
Lara mieszkała
u Fay dziesięć dni. W trzy dni od katastrofy była już cała i zdrowa. Fay
uleczyła jej nadpaloną, zwęgloną rękę, którą lekarze dawno by amputowali. Dwa
złamane żebra nastawiły się pod dotykiem rąk szamanki, a obrzęk płucny zniknął,
gdy Fay szeptała zaklęcia nad śpiącą dziewczynką i gdy podawała jej gorące,
magiczne zioła do picia.
- To czysta magia – powtarzała Lara,
karmiąc wilki w lesie. Dziki wilk nigdy w życiu by nie podszedł do człowieka po
kawałek mięska, ale do szamanki i jej małej towarzyszki owszem. Głaskała nocą sowy, przylatujące na
nagie ramiona Fay, a w dzień biegała nad źródełko po wodę i podlewała lawendę,
znajdującą się w chatce. To właśnie ona pachniała tak upojnie i tak słodko.
Dziewiątej
nocy, Larze przyśnił się jej dom. Bawiła się z kolegami i strzelała z zabawkowego
karabinu, a jej tato stał obok i wesoło się śmiał. Dziewczynka zerwała się w
nocy i wybuchnęła płaczem. Znikąd pojawiły się wtedy ciepłe ramiona Fay. Lara
pozwoliła, by kobieta przytuliła ją do siebie. Całą noc spędziła, śpiąc w objęciach
szamanki. Fay ją zrozumiała.
- Tęsknisz za swoim domem, Laro –
powiedziała rano do dziewczynki, gdy ta obudziła się smutna. – Już dzisiaj
będziesz ze swoim tatą.
Jasnowidząca szamanka wiedziała, co
mówi. Sama odprowadziła dziewięciolatkę aż po same mury miasta.
- To Katmandu – wyjaśniła dziecku. –
Tutaj odnajdziesz pomoc. Zadzwoń po tatę.
Lara chwyciła kobietę za rękę.
- Chodź ze mną, Fay – poprosiła. –
Nie chcę iść sama. Poznasz mojego tatę.
- Kochanie. – Szamanka uklęknęła i
położyła dziewczynce ręce na ramionach. – Jesteś bardzo odważna i wiem, że twój
powrót do domu się uda. Dlatego z czystym sumieniem zostawię cię teraz samą.
Widzisz… Nie pokazuję się zbytnio ludziom dla własnego, dobrego interesu.
Dziewczynka nie chciała wnikać w
szczegóły. Spieszno jej było do ojca.
- Kocham cię Fay, kiedyś do ciebie
wrócę, na pewno! – przysięgła, zarzucając szamance ręce na szyję.
- Wiem nawet kiedy. – Roześmiała się
Fay. – Gdy przybędziesz tu ponownie, zakończy się moje cierpienie.
- Do widzenia! – Lara lekko zbiegła
po stromej ścieżce, prowadzącej do miasta. Oglądnęła się jeszcze, by pomachać
kobiecie, która uratowała jej życie, ale… Fay już tam nie było. Przed oczami
Lary rozciągały się góry i
lasy, gdyby Fay odchodziła, dziewczynka by ją widziała. Czyżby szamanka
potrafiła również znikać w powietrzu?
***
Dorosła Lara
Croft wyrwała się ze swoich wspomnień. Wciąż tkwiła na stoku Himalajów, targana
przez wiatr. I wciąż trzymała w ręce nadpalony kawałek samolotu, który dwadzieścia
jeden lat temu zleciał na dół i zabił jej matkę. Kobieta wsadziła tę niewielką
część do swojego plecaczka i spojrzała przed siebie. Przed nią rozciągała się
dróżka pod górkę, o dziwo nie zasypana śniegiem. Lara uśmiechnęła się. To droga
prowadząca do chatki Fay, tak dobrze pamiętała tę alejkę.
Nie
zastanawiając się, kobieta ruszyła przed siebie. Im dalej szła dróżką, robiło
się cieplej. Croft pamiętała, że naokoło drewnianego domku Fay nigdy nie leżał
śnieg, a trawa była wiecznie zielona - to też na pewno sprawa szamanki. Larą
jednak targały sprzeczne odczucia… Ostatni raz była tu kupę lat temu. Czy Fay
jeszcze żyje? Ile wtedy mogła mieć lat? Powiedzmy, że miała na karku tę
trzydziestkę. Więc ile powinna mieć lat dziś? 51 lat. W sumie nie aż tak dużo,
aby umierać. Lara gorąco chciała, by szamanka jeszcze żyła. Pragnęła jej
obecności. Z drugiej strony… Czy Fay wciąż mieszkała na tym pustkowiu? A co,
jak się przeprowadziła, założyła rodzinę? Larze zrobiło się smutno, lecz w tym
momencie znalazła się na zielonej polanie, po której kicały króliki. Jej serce
zabiło radośnie.
- O mój Boże. – Kobieta stanęła jak
wryta, podziwiając krajobraz przed sobą. Wszystko było jak za dawnych lat, ani
jednej zmiany. Niewielki wodospad huczał i szumiał, a strumyk żwawo płynął za niewielką, drewnianą
chatką, z której komina wesoło wydobywał się szary dym. Dym!!! A więc ktoś tu
żył i palił w piecu bądź kominku. Czyżby to była Fay? Lara puściła się sprintem
po zielonej trawie, aż stanęła przed drewnianymi drzwiami. Ponownie się
zawahała. A co, jeśli Fay znalazła sobie faceta- szamana? Czy wszystkie
szamanki były takie piękne, dobre i sympatyczne, jak Fay? A co, jeśli
tu zaraz z chaty wyskoczy ciemnoskóry mężczyzna w spódniczce z trawy i z kością
przebitą w nosie ze złymi zamiarami, co do nowoprzybyłej? Raz kozie śmierć.
Lara dotknęła ręką pistoletów przy boku, z którymi nigdy się nie rozstawała. W
razie czego – mała strzelanina i będzie po agresywnych szamanach.
- Fay? – Lara pchnęła drzwi i weszła
do środka. Nikt się nie odezwał. Pomieszczenie było takie same, w którym dwadzieścia
jeden lat temu przebywała jako zabłąkana, dziewięcioletnia osóbka. – Fay? – Kobieta
zdjęła kurtkę. Tutaj zawsze było bezpiecznie i ciepło. Ogień wesolutko buzował
pod kociołkiem na kominku. Szamanki najwyraźniej w chatce nie było. Lara
usiadła na łóżku, zamyślając się. Po niedługiej chwili ogarnęło ją dziwne
znużenie. Niewiele myśląc, Croft położyła głowę na puchatej poduszce i usnęła.
Gdy wróciła jej
świadomość, wyczuła nosem tak dobrze znaną, słodką woń. Kobieta zdała
sobie sprawę, że w domku Fay brakowało wcześniej zapachu lawendy, lecz teraz
był i coraz bardziej się nasilał.
- Wszystko dobrze? Obejdziemy się i
tym razem bez Dexu? – Lara omal nie zerwała się z łóżka na dźwięk tego
kochanego głosu.
Otworzyła oczy i aż
zamarła: nad nią, może w odległości dwudziestu centymetrów, wisiały srebrne,
podobne do księżyca oczy Fay. Lara leżąc tak jeszcze i dochodząc do siebie,
zdała sobie sprawę z tego, że Fay cała unsiła się nad nią. Chcąc stwierdzić,
czy nie zwariowała, Croft usiadła na łóżku i z otwartymi ustami patrzyła na
kobietę przed sobą: Fay. Jakby widziały się zaledwie wczoraj. Szamanka nic a
nic się nie zmieniła.
Długie, czarne włosy,
słodki uśmiech, srebrne oczy, biała ślubna sukienka i bose stopy. Jak to
możliwe? Czy Fay nie powinna mieć teraz 51 lat? Gdzie są zmarszczki, siwe
włosy? Jako następne do rozumu Lary dotarła kolejna niezwykłą rzecz: Fay
siedziała po turecku… W powietrzu. Dosłownie. Unosząc się lekko jak biała
chmurka, szamanka kiwała się lekko, jakby poruszana wiatrem. Roześmiała się
dźwięcznie na widok miny Lary i zrobiła powolnego pirueta w powietrzu.
- Takich sztuczek to mi dwadzieścia
jeden lat temu nie pokazywałaś – powiedziała Lara z wyrzutem, patrząc, jak
szamanka ląduje lekko na podłodze, dotykając podłogi stopami.
- Bo wtedy jeszcze tak nie umiałam –
odparła Fay. – Wiedziałam, że dzisiaj przyjdziesz, Laro. Czekałam na ciebie.
Wiem, że mi pomożesz, nareszcie mnie uwolnisz!
Lara westchnęła.
- Tak w zasadzie to ja od ciebie
oczekuję pomocy, Fay – rzekła i usiadła na łóżku. – Chce ci opowiedzieć o…
- O Micie, tak wiem – przerwała jej
Fay wesoło i nalała z grubego imbryka wody do dwóch kubeczków.
- Zapomniałam, że ty wiesz wszystko.
– Roześmiała się Lara i przyjęła do swoich rąk kubek herbaty. – Mmm… Bosko
pachnie. Tylko szamanka potrafi zrobić taką herbatę – powiedziała i wzięła
spory łyk. Coś pysznego. Taka herbata tylko u szamanek, Fay powinna otworzyć tu
bar. – A w kwestii zapachu. – Lara rozglądnęła się wokół. – Gdzie twoja lawenda, Fay? Zawsze tu nią
pachniało a teraz… Yyy… - Croft wzięła długi wdech, bo gdy Fay się nad nią
pochyliła, zapach lawendy pojawił się i przybrał na sile. – O
matko, ty pachniesz, Fay! Pachniesz lawendą! – zaskoczyła się Lara.
- No właśnie – zauważyła cierpko
szamanka i odsunęła od Lary. – Dlatego sama widzisz, że już mam jej dosyć.
- Jee tam, marudzisz. Ja bym bardzo
chciała sama z siebie pachnieć kwiatami!
- Ale nie takimi, które zniszczyły
ci całe życie, a nawet po śmierci nie dają ci spokoju – burknęła Fay.
Lara zainteresowała się jej słowami.
Nastawiła uszu, ale szamanka skapnęła się widocznie, że powiedziała zbyt dużo,
bo zmieniła temat:
– A w kwestii Mitu to oczywiście wiem, gdzie
masz go szukać.
- Wspaniale. – Lara dopiła herbatę.
– Nie mam zbyt dużo czasu. Klątwa mnie niszczy. Nas niszczy. Mnie, Maykela,
wszystkich naszych znajomych.
- Maykela… - Szepnęła Fay tęsknie, a
Lara wytrzeszczyła oczy.
- Znasz go? – zapytała.
Ale Fay nie odpowiedziała, tylko
westchnęła ciężko. Wstała z drewnianego krzesła.
- Zdobycie drugiej części Mitu nie
jest łatwe. Zwykły człowiek by tego nie dokonał, ale tobie może się udać.
- Znakiem tego, że jestem niezwykła,
Fay? – ucieszyła się Lara. – Niezwykła jak ty, co?
- A co masz na myśli, że ja jestem
niby taka niezwykła, co? – Dała się brać na plewy szamanka.
- A chociażby twój wygląd, gwiazdo,
supermodelko – odparła Lara, śmiejąc się. – Spójrz na siebie, jak ty wyglądasz!
Dwadzieścia jeden lat temu ja miałam dziewięć lat i owszem, teraz mam trzydzieści,
ale wyglądam bardziej dorośle niż wtedy, co? No a ty?! Gdzie 51-letnia
starucha?! Nic się nie zmieniłaś. Wciąż jesteś tak samo piękna!
Fay wzruszyła ramionami.
- Piękno i młodość bywają czasami
wiecznym przekleństwem – odparła.
- Dlaczego? Ja tam bym chciała być
wieczne młoda. – Rozmarzyła się Lara, a po chwili szturchnęła Fay w łokieć. – A
może ty łykałaś jakiś eliksir wiecznej młodości, co? Może i ja taki wypiję?
Podasz mi recepturę, co, Fay? – droczyła się, śmiejąc wesoło.
- O matko, błagam cię, nie rób
tego!!! – Fay omal się nie rozpłakała. Podbiegła do Lary i ujęła jej ręce. –
Powiedz, że tego nie zrobisz!!! To okropne przekleństwo, przysięgnij, że tego
nie zrobisz!!! – krzyczała. W jej srebrnych oczach pojawiły się łzy rozpaczy.
Lara przestała się śmiać.
- Ja tylko żartuję, Fay… - Szepnęła
zdezorientowana. – Przecież nie ma takiego eliksiru. A nawet jakby był, to bym
go nie wypiła.
Jej zapewnienie uspokoiło szamankę. Fay
wzięła głęboki wdech, a następnie położyła swą białą dłoń na Lary ramieniu.
- Druga część Mitu jest tam, gdzie
lawenda rośnie na dnie stawu – oznajmiła.
Croft już chciała
popukać jej w czoło, że lawenda nie rośnie w wodzie i wtedy… Przypomniała sobie
postrzał w Pradze. Znalazła się nad stawikiem, w którym… Faktycznie krzaki
lawendy rosły na dnie. Było to nieopodal domu szurniętego Edgara Starra.
- Wiem, gdzie to jest – odparła Lara
z niechęcią. Jasna cholera, tyle tu leciała, a teraz musi się wracać taki kawał.
– Cholernie daleko – cmoknęła niezadowolona.
Fay uśmiechnęła się tajemniczo.
- Wcale nie – odparła. – Chodź za
mną, a przekonasz się, że to miejsce znajduje się bliżej niż myślisz.
Więc Lara posłusznie wstała i
podążyła za Fay, która w swej długiej białej sukni wyglądała doprawdy uroczo.
Kobiety nie szły długo. Srebrnooka szamanka zatrzymała się przy tylnym wejściu
drewnianej chatki i otworzyła drzwi
prowadzące na tyły domu.
- To tutaj, Laro – szepnęła
zafascynowana magią nocy, która je uderzyła. – Bądź ostrożna, a
wszystko się uda.
Croft minęła szamankę,
zdezorientowana już naprawdę. Przyszła do domku Fay za dnia, kiedy było jasno,
a gdy wyszła z jej chatki tylnym wyjściem – powitała ją głucha noc. Lara
otworzyła usta. Przed nią rozciągał się ogromny, mglisty las, a nad nim wisiała
srebrna tarcza księżyca. Jakieś nocne ptaki huczały ponuro, a wiatr szumiał delikatnie, jakby coś szepcząc
proste w jej kobiece ucho.
- Wcale mi się tu nie podoba,
wiesz, Fay? Całe szczęście, że mam swoje pistolety. – Lara wysiliła się na
dowcip, chociaż przestało jej być do śmiechu. I w tym momencie zamarła: przy
bokach nie miała swojej nieodłącznej broni!!! – Nie no, koniec żartów Fay,
oddawaj moje pistolety! – krzyknęła zła
do szamanki i odwróciła się. Stała tak chwilę patrząc przed siebie, gdzie
jeszcze przed chwilą stała chatka Fay. Teraz nie było nic: ani szamanki, ani
jej domu. Jakby rozpłynęły się w powietrzu. „A więc magii ciąg dalszy”- jęknęła kobieta w myślach i z powrotem
odwróciła się przodem do lasu. Zauważyła jakieś dziwne postacie, które nie
zwracały na nią zbytniej uwagi. Poruszały się przed wejściem do mglistego lasu…
Szarzy, bezbarwni, ponurzy. Drzewa prześwitywały przez ich ciała. Część z nich latała
nad wysokimi konarami, tworząc nad lasem siwe smugi, przypominające kłęby dymu.
To były duchy. Lara
zdała sobie sprawę, że była otoczona samymi duszami, które nie wyglądały na
szczęśliwe. Kobieta podeszła bliżej. Zrobiło jej się niedobrze, bowiem duchy
przedstawiały sobą rodzaj śmierci, na jaką umarły. Jedna dusza z otwartymi
ustami miała na głowie ogromną ranę, jakaś kobieta czołgała się na trawie bez
nogi z przerażeniem w oczach, a nie dalej jak z metr od Croft, wiły się jak
węże dwie syjamskie dziewczynki, zrośnięte ze sobą głowami. Lara nie miała
zbytniej chęci przebywać między nimi sam na sam. Dusze, jakby usłyszały jej
kroki, zaczęły sunąć ku niej, wydając z siebie odgłosy szeleszczących piór
ptaka w locie.
- Ej, ej, tylko mnie nie dotykać – wykrztusiła
Lara, gdy potępione dusze zaczęły wyciągać do niej swe szare ręce, jakby w
prośbie o pomoc. – Nie mogę wam pomóc – szepnęła kobieta smutno. Czyżby
usłyszały? Najwyraźniej po jej słowach się wkurzyły: zaczęły się trząść, a
jakiś duch aż wyszczerzył swoje zęby, jak jakiś drapieżnik. Lara wyczuła, że
chyba zaraz rozszarpią ją na strzępy, więc podążyła naprzód, chcąc tego
uniknąć. I w tym momencie zauważyła przy jednym z drzew mężczyznę w czarnym
garniturze, którego od razu rozpoznała. To ten gość nawiedzał ją, gdy ogarnęła ich
klątwa! Lecz przy ostatnim spotkaniu uśmiechnął się do niej. To był chyba dobry
znak.
- A teraz co, cwaniaczku? Na nowo
chcesz mnie przestraszyć? Niedoczekanie twoje! – Lara zbierając w sobie całą
odwagę zaczęła zmierzać do ducha przy drzewie. Szła wkurzona, mając w planach
spuścić mu niezły opieprz, ale nie mogła opanować zaskoczenia, gdy zwykły szary
duch zaczął… Pięknieć w jej oczach. Im bliżej podchodziła, ten stawał się coraz
bardziej „żywy”. Gdy Lara znalazła się przed nim, mężczyzna w ogóle nie
przypominał już ducha. Był tak piękny, że kobieta nie tylko zapomniała o tym,
że miała go opieprzyć, ale też stwierdziła, że śliczna Fay przy nim to uboga
sierotka. Anioł, bo trudno nazwać go kim innym, miał złociste włosy,
cudowną twarz, pięknie wykrojone wargi i głębokie, ciemne oczy. Jego
koszula była biała, a marynarka, która doskonale leżała na jego idealnym ciele
miała ciemny kolor, podobnie jak spodnie. Takiego ducha ze świecą szukać, Lara
parsknęła śmiechem na myśl o tym, że kiedyś się go bała.
- Nie mam nic przeciwko, abyś wpadał
do mnie częściej – powiedziała do widma przed sobą. Jasna cholera, czy duch mógł
mieć dołki w kącikach ust? No i właśnie… Te jego usta… Wydawały się takie
miękkie i delikatne… Ciekawe
jakby było czuć ich smak na swoich wargach. Lara stwierdziła z przestrachem, że
jej ciało zaczyna fizycznie reagować na tego mężczyznę. – Kobieto, opanuj się…
- Szepnęła więc do siebie. A anioł przed nią, jakby słysząc wszystko co mówiła,
uśmiechnął się filuternie. Larze omal nie opadła kopara z zachwytu. To
najpiękniejszy uśmiech jaki widziała.
Mężczyzna nie powiedział
nic, ale odwrócił się i zaczął podążać w stronę lasu. Lara nie wahała się ani
chwili – natychmiast przyłączyła się do niego. Przejście przez las nie było
łatwe. Za krzakami, za drzewami, na ścieżynkach – wszędzie sunęły „żyjące swoim
życiem” szare dusze zmarłych. Cześć z nich latało nad ich głowami. Kobieta, gdy
już przyzwyczaiła się do towarzystwa szarego ludku i otoczenia mrocznego lasu,
ponownie zainteresowała się mężczyzną przed sobą. Zapatrzyła się na jego
pięknie wykrojone ramiona i plecy, a potem stwierdziła, że musi sprawdzić jaki
ten gość był w dotyku. Wystawiła więc rękę do jego dłoni, ale… Duch zrobił unik, oglądając się
za siebie i uśmiechając się do niej, jakby chciał się z nią podroczyć. Lara
ponowiła więc próbę parokrotnie, ale tak się sprytnie wymigiwał, że dała sobie
spokój. Szli już naprawdę długo.
Nagle,
kobieta zdała sobie sprawę, że jest sama. „A gdzie jest mój anioł?” – chciała
zawołać, ale w tym momencie usłyszała szmer na drzewie przed sobą. Zadarła
głowę do góry i… Ujrzała swoją zgubę, jak siedział po turecku na jednej z
gałęzi. Jej opiekun minę miał tak znudzoną, iż chyba naprawdę musiało mu się
wybitnie nudzić. Patrzył na Larę wyczekująco, jakby chciał ją popędzić. Croft
zrozumiała przesłanie – duch chciał, aby też tam weszła. Miał szczęście, że
trafiła mu się wygimnastykowana osoba. Lara zręcznie jak małpka znalazła się
tuż obok niego, nawet nie raniąc sobie skóry, ani nie drąc ubrania. Nagrodził
ją prześlicznym uśmiechem, widać było, że się ucieszył, gdy sobie poradziła.
Zerknął w bok. I Lara też tam zerknęła.
- A to co? – zaskoczyła się, widząc
na bocznym konarze drzewa zawieszone lustro. Czyżby mieszkała tu jakaś rusałka
i się w nim przeglądała? Wolne żarty. Kobieta w mgnieniu oka przeskoczyła w
tamto miejsce. Podeszła bliżej gładkiej tafli… Nie, to nie było lustro… W
środku czaiła się tylko ciemna dziura. A więc po co to tu wisi? Lara wyciągnęła
rękę i dotknęła nią tafli, chcąc się oprzeć, ale niestety…
- Aaaaa!!! – Z krzykiem wylądowała
boleśnie na czymś twardym. Walnęła się porządnie w głowę i plecy. – Jasna
cholera, szlag by to wszystko nagły, cholera by ich już wszystkich! – klęła pod
nosem, wstając i masując sobie plecy. Bardzo zabawne. Doprawdy. Gdy dotknęła
tego pieprzonego lustra, to wciągnęło ją w swoje odmęty i wyrzuciło tutaj. – Ja
pierdzielę, z jakimiś pieprzonymi teleporterami już raz – warknęła Lara, zdając
sobie sprawę, że magia jaka ją otaczała, zaczynała jej już działać na nerwy. Co
ona potem opowie chociażby Maykelowi o swojej wyprawie? Jest poważną i dorosłą kobietą, jak zacznie
mu nawijać o duchach, lasach i teleporterach na drzewie, to jak nic zadzwoni po
doktora psychiatrę. Albo jeszcze gorzej, rzuci ją, nie chcąc się zadawać ze
schizolką. W tej chwili Lara poczuła jakiś szmer obok siebie. – A jesteś,
dowcipnisiu – powitała ponownie anioła o złocistych włosach. – Żałuj, że nie
masz ciała tak jak ja, ciekawe czy byłoby ci tak wesoło, jakbyś sobie tutaj
wylądował! – Duch parsknął śmiechem na jej słowa, jednak bez dźwięku: kobieta
widziała to tylko z jego twarzy i całej postawy. Też się uśmiechnęła, nie mogąc
opanować. Po chwili, mężczyzna znów zaczął ją dokądś prowadzić, ale to już nie
było potrzebne, bo Lara rozpoznała miejsce, w którym była niedawno.
Znajdowało się ono obok
domu świrniętego Edgara Starra. Z daleka już błyskała do Lary tafla stawiku, w
którym odbijały się gwiazdy i księżyc. Croft puściła się więc do niego biegiem,
czując, jak uderzył ją słodziutki zapach lawendy. Tak jak się domyślała –
kwiaty rosły na dnie stawu, co bardzo dobrze było widoczne przy tak
krystalicznie czystej wodzie. Fay mówiła, że tutaj właśnie jest druga część
Mitu.
Kobieta pochyliła się do
wody i… Z miejsca odechciało się jej pływania. Bo w wodzie oprócz lawendy było
także co innego: duchy. Woda aż robiła się niekiedy szara od ich pływających
postaci. Lara domyśliła, się, że są to dusze topielców – ludzi, którzy kiedyś
utonęli w tym stawie. Przyklęknęła. Nie miała swoich pistoletów, a z nimi
byłoby jej raźniej. Podniosła oczy: nieopodal na zielonej trawce jej piękny
opiekun siedział sobie po turecku, patrząc na nią kpiąco.
- Co, nie wierzysz, że zdobędę ten
Mit? – zagadnęła go. Mrugnął w odpowiedzi. Nie było wątpliwości, że potwierdził
jej słowa. Podziałało, Lara zerwała się gwałtownie. – Zobaczymy, cwaniaczku!
Daj mi niecałe 10 minut, a będę tu z powrotem z Mitem w ręce. Chcesz się
założyć? – Tym razem doczekała się tylko leniwego uśmiechu z jego strony. –
Jasne, ty tu se posiedź i odpocznij, a ja odwalę całą robotę. Normalka, nie? –
Kobieta zdjęła z siebie jedną bluzkę. Nie uszło jej uwagi, że męski anioł się
zainteresował i bardziej wytężył wzrok. – Nie napalaj się, nic tu więcej
ściągać nie będę – poinformowała go, zostając w krótkiej bluzce na ramiączkach.
Następnie wskoczyła do krystalicznie czystej wody, pełnej potępionych szarych
dusz. Nie zdążyła zauważyć, że złotowłosy anioł zrobił po jej słowach
zawiedzioną minę i podparł ręką podbródek, wciąż zamyślony za nią patrząc.
Tymczasem w wodzie nie
było wcale źle. Lara doskonale sobie poradziła, dopływając aż do samego dna. Zaczęła
odgarniać krzaki lawendy, poszukując czegoś, co przypominałoby jej Mit. Spod
jej rąk wytryskiwały coraz to nowe, szare dusze, głównie dzieci. Wszystkie
duszyczki w wodzie miały płaczące twarze i wyciągały do niej ręce. Niestety,
Lara nie mogła im pomóc. Całe szczęście, że nie okazały złych zamiarów. Plątały
się tylko pod jej rękami i całym ciałem, jakby za wszelką cenę chcąc się do
niej przytulić.
Croft znalazła w końcu
to, czego szukała: pomiędzy krzaczkami lawendy wystawała drobna, srebrna
szkatułka. Kobieta podniosła ją w ręce i wypłynęła na powierzchnię, chcąc
sprawdzić, co odnalazła. Wieko łatwo odskoczyło. Na dnie skrzyneczki leżała
kartka papieru: drobna, zżółciała i niepozorna. Nie ulegało wątpliwości, że to
druga część Mitu. Kobieta roześmiała się szczęśliwa i podbiegła do mężczyzny,
siedzącego wciąż na trawie.
- Widzisz, znalazłam! – Zagrzechotała
mu skrzynką przed oczyma. Zamrugał i uśmiechnął się, jednocześnie wstając z
ziemi.
Lara, trzymając skrzynkę
mocno na rękach, podążyła za duchem, znając już trasę. Zatrzymali się przed
drzewem, na którym wisiał teleporter. Złotowłosy mężczyzna wystawił obie ręce
na przód, patrząc na Larę ze skupieniem i wzrokiem mówiącym, że jej nie
zawiedzie. Kobieta zaufała mu i oddała skrzynkę z Mitem. Sama potrzebowała obu
rąk do wspięcia się na drzewo, a skrzynka by jej to utrudniała. Plecaczek
natomiast został w chatce Fay.
Biorąc głęboki wdech,
Lara zanurzyła się w lustrze na górze. Tym razem była cwańsza i przetoczyła się
od razu na bok, aby mniej oberwać podczas upadku. Przydało się, bo teleporter
na chama wywalił ją ze swojego środka, aż upadła na trawę pod drzewem. I tak
mocno oberwała, więc zasyczała z bólu. Obok niej gładko wylądował jej opiekun,
grzecznie kładąc skrzynkę obok jej biodra. Fajnie, że przydzielili jej kogoś takiego, kobieta zaczynała żałować,
że ten facet nie był z krwi i kości. Przeszli z powrotem przez mglisty, ponury
las, aż znaleźli się na polanie. Chatka Fay stała sobie niewinnie na jej
środku. Lara ucieszyła się, że tak dobrze jej poszło i skierowała się w stronę
domku. Stwierdziła jednak, że jej anioł zatrzymał się przed lasem i nie robił
już ani kroku dalej. Croft zrozumiała, że zakończył swoją misję z chwilą
odprowadzenia jej tutaj.
Oglądnęła się – a on spoglądał
na nią ze smutkiem, stojąc w cieniu drzew. Położyła skrzyneczkę na ziemi, a
sama podeszła z powrotem do mężczyzny. Patrzyli na siebie dłuższą chwilę, aż w
końcu Lara wyciągnęła rękę i dotknęła nią ręki anioła. Otworzyła usta ze
zdumienia, patrząc zaskoczona na mężczyznę przed sobą. Jego dłoń była ciepła,
miękka, jak u normalnego człowieka! Przez chwilę kobieta była pewna, że wyczuje
pod jego skórą pulsowanie krwi i bicie serca. Nie mogła się oprzeć – przysunęła
się bliżej, sunąc rękami po jego ciele. Żałowała, że mężczyzna miał na sobie
ubranie. Z przyspieszonym oddechem obrysowała palcem jego miękkie wargi. No i
się stało: ramiona anioła otoczyły ją całą, a jego usta dotknęły jej ust. Już
sam pocałunek sprawił, że Lara do reszty się zatraciła. Chyba nie każdej
kobiecie zostaje dane pocałowanie się z aniołem. Lara wiedziała jedno: sto razy
lepiej niż z ziemskim facetem, Maykel nie dorastał temu duchowi do pięt.
Croft
rozpaczliwie garnęła się do tego mężczyzny, pragnąc być jak najbliżej. Nigdy
nie była do tego stopnia podniecona, wiedziała, że gdyby teraz złotowłosy
przerwał pocałunek – byłaby w stanie nawet go zabić z nadmiernego szału i
gorączki, jaka ją rozpalała. Ale nie musiało do tego dochodzić: nim Lara się
skapnęła, leżała już na wilgotnej trawie, naga w objęciach nagiego anioła.
Wszystkie jej odczucia były spotęgowane do granic możliwości, a zmysły bardzo
silnie wyostrzone. Słodka rozkosz przyszła szybciej, niż kobieta się tego
spodziewała. To, co teraz przeżywała, tak bardzo różniło się od tych doznań,
jakich doświadczyła na ziemi. Nigdy nie przeżyła czegoś bardziej fascynującego.
Szary ludek otoczył kręgiem ich dwoje, patrząc na ich splecione ciała z szeroko
otwartymi oczami. Czyżby im zazdrościli?
Lara leżąc i wciąż
głęboko oddychając dochodziła do siebie. No pięknie. Teraz odczuła dopiero coś
na wzór wyrzutów sumienia. Śmiało sobie zaczyna poczynać, nie ma co. Co by
Maykel na to powiedział? Kobieta wstała. To prawda, że przeżyła przed chwilą
niebiańską rozkosz, ale
życie jest życiem. Jest związana z mężczyzną, którego kocha, zabiłaby się,
jeśliby coś stało się Maykelowi. Pięknie mu się odwdzięcza za to wszystko.
Croft ucieszyła się, gdy po wszystkim anioł zniknął, zostawiając ją samą. Jaki
subtelny – zastał ją w ubraniu i w ubraniu pozostawił. Przynajmniej nie musiała
sama się ubierać. Lara z głośnym westchnieniem podniosła z ziemi skrzynkę z
Mitem i podążyła z nim w kierunku drewnianej chatki Fay.
CDN
UlaCroft
OdpowiedzUsuńWysłany 10.12.2010 o 13:13
I tak dalej być powinno! Teraz w końcu mogę pisać dalej! Cieszę się, że zmieniłąś zdanie i jednak nie zawiesiłaś bloga. 2 tygodnie musiałam czkeać, ale opłaciło się. I dziękuję za takie miłe słowa. Chciałam jeszcze przeczytać ocenę w Mieście Grozy, ale nie znalazłam.A teraz krótko o blogu.Rozdział the best! Wspomnienia Lary też super. I dobrze, ze wytłumaczyłaś co to jest ten Dex, bo bym nie wiedziała. Fey też mnie zadziwiła. Tak coś podejrzewałam, ze się nie zestarzeje jak już powiedziała: „Czekam na ciebie od tysięcy pokoleń”. Ale ten anioł… Nie no poprostu. Aś wymyśliła… Jeszcze tylko brakuje, żeby mógł mówić i żeby Maykel to zobaczył. Ciekawe co by wtedy było. Lara z tym duchem się całują, a tu wchodzi narzeczony kobiety. Staję jak wryty i zaczyna się wydzierać. Fart by wtedy był, że Maykel to Maykel, a nie Kurtis. Jeśli rozumiesz o co chodzi. A jeżeli nie, to powiem jedno słowo: nadpobudliwość. :) pozdrawiam i czekam na następny rozdział.PS. Nie pisz do mnie UlaCroft, tylko jak coś to już ulatok. (wolę!) albo Uci.
UlaCroft
OdpowiedzUsuńWysłany 17.12.2010 o 16:46
A u mnie nowy rozdział! I wyjaśniłam w nim sprawę tej małej karteczki, która była kiedyś tak ważna. Teraz to się dopiero zacznie komplikować. Ja już sama nie wiem co piszę. :) Pozdrawiam!PS. Miałam dziś drugi etap olipiady polonistycznej… Pani od polskiego mnie zabije, w liscie zapomniałam napisać miejscowości!
UlaCroft
OdpowiedzUsuńWysłany 17.12.2010 o 19:39
Mam nadzieję, że nie będzie ten twój rozdział za bardzo skomplikowany dla mnie. Z panią od polskiego też mnie pocieszyłaś. I przyznaj sama… Nieźle pokombinowałam! ;]) Jak ja kocham wymyślać nowe rzeczy. I powiem ci, że Lily ma genialną ekipę. Luk, Zak i Andrew. Banda kretynów. Sama zastanawiam się co będzie dalej… Nawet ja tego nie wiem. Okaże sie jutro, spróbuję napisać kawałek nowego rozdziału. TYm razem opiszę Larę i może również Angelę i Kate? Nie… Te dwie to pokażę na końcu… Będziesz musiała czytać dalej. No i muszę wydłużyć rozdziały, bo za dużo ich już w książce! Pozdrawiam i niecierpliwie czekam na nowy rozdział z Fay! No i co Lara zrobi z tym mitem? Jak go połączy? O to jest pytanie… Buźka!
UlaCroft
OdpowiedzUsuńWysłany 17.12.2010 o 19:48
Są nowe zdjęcia w galerii!
Lilka11
OdpowiedzUsuńWysłany 18.12.2010 o 10:36
Fay potrafi lewitować O.o super :D Złotowłosy anioł brzmi genialnie, nie wiedziałam, że Lara może być zdolna do czegoś takiego, częściej występuje w filmach, grach i opowiadaniach jako zimna wywłoka, która podczas misji żartuje ewentualnie tylko z Zipem i jest taką żeńską wersją krzyżówki Indiany Jonesa i Doktora House’a, Ty natomiast zrobiłaś z niej przede wszystkim realistyczną kobietę zagubioną w świecie magii, bo która z nas – dziewczyn – nie chciałaby pocałować prawdziwego anioła, ba… kochać się z nim? Ja się przyznaję – chciałabym, a co xD Oj tam, przecież nic wielkiego nie zrobiłam, nie dziękuj tak :) powiedziałam kilka słów prawdy. Już mi przeziębienie przeszło, od dzisiaj zaczynam przesiadywać porządnie na gg :)
gosia10
OdpowiedzUsuńWysłany 19.12.2010 o 16:09
No nareszcie mi się zechciało coś napisac.. Przepraszam, że tak zwlekałam…Wybaczysz no nie?:)A teraz coś o rozdziale:W 100% podpisuję się pod komentarzem Lilki:))Całowanie się z aniołem.. To by było doświadczenie… A co do kochania się to nie mam zdania xD Jestem za młoda :P P***I ta Fay, i ten zapach lawendy…Cudnie…Idę zaraz się nawąchać mojego płyny do kąpieli ^^…A zwęglona ręka Lary… Fuj. Osobiście wolę jak Lara jest mendą ale wersja milszej też jest ekstra^^Dobra komentarz nie był za długi… Po raz kolejny przepraszam:))Rozdział świetny:))Idę do 12:PPzdr.:**