Było
upalne, sierpniowe popołudnie. Słońce przebijało swoimi promieniami gęste
konary szumiących smutno drzew, jakby swoim ciepłem chciało chociaż odrobinę
pocieszyć dwoje najbardziej cierpiących ludzi wśród tłumu innych osób, jakie
otaczały świeżo wykopany grób na cmentarzu.
Kobieta
była bardzo blada, nawet najlepszy puder nie potrafił zamaskować śladów płaczu na
jej twarzy. Obecnie trzymała się dzielnie, ale płakała przez większość nocy, co
nie trudno było zauważyć. Stała lekko pochylona, jak nadłamana gałąź, która
wprawdzie jeszcze się trzyma, ale mocniejszy podmuch wiatru mógłby spowodować,
iż się złamie. Długie, brązowe włosy uczesane były gładko, spięte z jednej
strony, okalały bladą buzię i spływały aż po sam pas kobiety. Smutno wyglądały
na niej biała bluzka na guziki i czarna spódniczka do kolan. Buty na wysokich
obcasach także stanowiły pewien rodzaj poświęcenia, mając na uwadze fakt, iż
opisywana kobieta nie cierpiała spódnic i pantofelków na szpilkach.
Obok
niej, stał czarnowłosy mężczyzna w czarnym garniturze i białej koszuli,
trzymający ją za rękę. Był równie blady, co jego partnerka. Tak samo lekko
pochylony. Obydwoje dopełniali się w smutku, czasami mocniej ściskając
splecione dłonie.
Pogrzeb
Amelki wywołał niemałą sensację. Mały cmentarzyk w Surrey chyba jeszcze nigdy
nie był tak przeludniony, jak w dzień pogrzebu dziecka sławnego agenta FBI –
Maykela Rouglasa. Dlatego, oprócz rodziny, której w ten dzień nazbierało się
tyle, iż zabrakło łóżek w Croft Manor, na cmentarz przybyło mnóstwo ekip
policyjnych, ekip FBI, oficerów, komendantów itp. Wszyscy ci, nawet nie znając
Amelki za życia, chcieli chociaż swoją obecnością okazać szacunek rodzicom
zmarłej dziewczynki.
Rodziny,
zarówno ze strony Lary, jak i Maykela, także nie zawiodły. Przybyli nawet jacyś
dalecy wujkowie z Australii, których kobieta nie widziała na oczy przez całe
swoje życie.
Jednak,
rodzinka Lary dała się we znaki i pokazała swoją wyższość nawet na cmentarzu.
Mianowicie, ciotka Emma zrobiła podział na dwie grupy. Ona i familia Lary stali
po jednej stronie, nie mając zamiaru mieszać się w grupie rodziny Maykela,
którzy stali po przeciwnej stronie grobu.
Na
środku stała Lara z Maykelem, jakby chcąc sobą pokazać, że obie rodziny były
sobie równe. Zresztą, w tej pozycji znajdowali się najbliżej grobu, a o to też im
chodziło. Za nimi, ramię w ramię stali Will, Sven oraz Rob – ci, co pozostali w
ekipie FBI. Za nimi, schowany za ich plecami widniał równie zrozpaczony Zip.
Oprócz
Lary i Maykela, tylko oni znali prawdę. Oni, czyli Will, Sven, Rob i Zip. Oficjalnie
podano, że Amelka chorowała na niewydolność serca od urodzenia i po prostu
serduszko w pewnej chwili nie wytrzymało. Takiego kita jednak można było
wcisnąć rodzinom, innym ekipom policyjnym, albo sąsiadom, którzy znali
dziewczynkę zaledwie na „dzień dobry”, ale nie Zipowi, który spędzał z malutką
tyle czasu, że wiedział, iż ta nigdy nie chorowała. Co do pozostałych z ekipy
Maykela – wiedzieli o klątwie, dlatego ich szok spowodowany śmiercią Amelki z
powodu klątwy, był znacznie mniejszy niż Zipa.
Wbrew
założeniom, że na pogrzebach ludzie się godzą albo są dla siebie mili, na tym
było zupełnie odwrotnie. Wielkie damy „od Croftów” spod byka patrzyły na
Maykela, na jego rodzinę, a nawet na Larę. Obgadywały dosłownie wszystko i
wszystkich.
Lara nie
pozostawała im dłużna. Z niechęcią patrzyła na nich, jak wykrochmaleni stali na
baczność, tylko świdrując wzrokiem innych. Nikt nie płakał – przecież to wstyd
dla rodziny.
Croft do
tej pory też nie płakała. Jednak coś sprawiło, że po prostu nie była w stanie
się ponownie nie załamać. Mianowicie, teraz dopiero zauważyła wianuszek
stojących wokoło grobu małych dziewczynek z pochylonymi główkami i smutnymi
buziami.
„Na twarzyczkach dzieci
nigdy nie powinien gościć smutek” – przemknęło Larze przez głowę. Kobieta
rozpoznała w maleństwach ubranych na czarno koleżanki Amelki.
Nie
dalej niż pół roku temu, nie były ubrane na kolor czarny, który im zupełnie nie
pasował. Biegały i dokazywały w Croft Manor w prześlicznych kolorowych
sukienkach na czwartych urodzinach Amelki. Wtedy były księżniczkami rodem z
cudownej bajki, a wśród nich tańczyła ta najpiękniejsza, najsłodsza, o
kochającym serduszku, gotowa rozpłakać się na zawołanie, gdyby komuś nagle
przydarzyło się coś złego.
Widok
roześmianej Amelki w złotej, balowej sukni, jak żywy stanął Larze przed oczami.
Zerknęła raz jeszcze na smutne maleństwa stojące wokół grobu i po prostu nie
wytrzymała.
Mimo że całe
popołudnie starała się nad sobą panować, teraz z jej piersi wyrwał się
niepohamowany szloch. Gdyby nie silne ramiona Maykela, pewnie nie udałoby jej
się ustać na drżących nogach, ze stopami uwięzionymi w butach na cienkiej
szpilce. Z niewypowiedzianego żalu, zakryła obiema rękami twarz i wtuliła się w
ciało mężczyzny, który czule objął ją dwoma ramionami.
- Kochanie… Proszę… - Tylko
tyle był w stanie wyszeptać jej do ucha. Schował twarz w jej włosy, mocno
zaciskając powieki, aby samemu się nie rozkleić.
To
trwało minutkę, może dwie. Kobieta zaraz doszła do siebie, ponownie stając obok
Maykela o własnych siłach. Natychmiast napotkała na sobie oburzone spojrzenia
ciotek. To jej o czymś przypomniało.
Przypomniała
sobie tę chwilę przed laty, gdy umarł jej ojciec. Miała wtedy osiemnaście lat. Po
przepłakanej, nieprzespanej nocy, weszła rano do kuchni, gdzie Winston mył
naczynia pod dowództwem ciotki Emmy.
- No, wreszcie wstałaś –
powitała ją zimno ciotka. – Pomóż Winstonowi pomyć naczynie i nie przeszkadzaj
służącym sprzątającym dom. Po południu zjedzie się na pogrzeb cała rodzina,
więc masz się dobrze zachowywać.
Dziewczyna podeszła do
zlewu, niezręcznie odkręcając kran i podpatrując u Winstona, w jaki sposób szorował
talerze. Nigdy nie myła naczyń. Matka wpoiła jej już za dziecka, że dama nie
jest od tego.
- Oj, ty niezdaro, masz
dwie gliniane łapy! – zdenerwowała się ciotka, gdy dziewczyna zbiła szklankę.
Odsunęła Larę od zlewu i uważnie na nią spojrzała. – Byłaś już na górze,
obejrzeć ciało? – zapytała.
Lara rozpłakała się.
- Och, proszę, ciociu, nie
mów o tacie w ten sposób… - Załkała.
- A jak mam mówić? –
zaskoczyła się Emma. – Przecież on już nie żyje! Cóż za dziwna dziewczyna z
ciebie! A tak w ogóle, to w tej chwili przestań się mazać! Zaraz tu będą
wszyscy Croftowie, słyszysz?! Abyś mi się nie ważyła ani razu zabeczeć,
zrozumiano?! Od dzisiaj jesteś tu dziedziczką i główną spadkobierczynią, komu
jak komu, ale tobie płacz jest niewskazany! Przyniesiesz wstyd całej rodzinie!
Lara wzięła sobie to do
serca. Przez całe trwanie pogrzebu ojca, nie uroniła ani jednej łzy. Jak to
zostało skomentowane? Ciotki były dumne i powiedziały jej, że dobrze
się zachowała i oszczędziła im kompromitacji. A pozostali ludzie?
- Cóż za dziwne
dziewczynisko, takiego to ja jeszcze nie widziałam! – Kiwała głową sąsiadka. –
Stała nad trumną jak słup soli, ani razu nie zapłakała!
- Croftowie są wszyscy tacy
nieuczuciowi, wielkie państwo! – dogadywali inni.
– Ta córka od Hoodów, tak
kwiliła i płakała, gdy chowano jej ojca! A ta? Serce jak kamień! Wyrośnie na
jakieś dziwadło!
Nikt nie wiedział, że Lara
płakała i krzyczała w swoim biednym, nierozumianym serduszku. Nikt nie domyślał
się, jak strasznie cierpiała, nie będąc przez nikogo rozumianą.
Teraz,
dorosła Lara Croft spojrzała na Emmę z nienawiścią. To oni, cała jej szlachetna
rodzina nauczyli ją być zimną wywłoką bez krzty uczuć. Lara zdała sobie sprawę,
że gdyby nie Maykel, to do dzisiaj by taka pozostała. Specjalnie, na złość
ciotkom, oparła się o narzeczonego, domagając się tego, by objął ją jednym
ramieniem. Zbulwersowane spojrzenia ciotek sprawiły jej niewypowiedzianą
przyjemność.
Ciotka
Emma była jednak niezawodna nawet po pogrzebie. Gdy większość ludzi zaczęło się
już rozchodzić, ona stanęła na środku jak herszt i podsumowała na cały głos, że
chyba wszyscy ludzie na cmentarzu to usłyszeli:
- No, wszystko było tak,
jak trzeba!
A następnie, chwyciła za
łokieć jakąś swoją znajomą plotkarę, która w ogóle nie znała ani Amelki, ani
Maykela, ani nawet Lary, ale przyszła sobie popatrzeć na ból innych, bo nudziło
jej się w domu.
- Moja rodzina potrafi
urządzać ceremonie! – uświadomiła jej Emma, wrzeszcząc. - Jak wesele, to z taką
pompą, że słyszy całe miasto, a jak pogrzeb, to niby skromny, ale za to w
najlepszym guście!
Lara z
Maykelem podeszli bliżej grobu. Rouglas kucnął przed pokaźnym stosem usypanych
kwiatów i wbił wzrok w tabliczkę, na której pod imieniem i nazwiskiem jego
zmarłej córeczki, wraz z Larą nakazali wyryć słowa: Miłość oznacza, że wiesz, kiedy pozwolić komuś odejść*. Ci, którzy
wiedzieli o klątwie i jej wypełnieniu, od razu domyślili się, iż ten napis
nawiązywał właśnie do niej. Ci, co nie wiedzieli, nie głowili się nad tym
zbytnio. To zdanie samo w sobie już pięknie brzmiało.
Ciotka
Emma przemaszerowała obok nich z demonstracyjnie uniesioną głową, szeleszcząc suknią.
Jednak, charakter nie pozwolił jej przejść tak całkiem obojętnie. Zawróciła i stanęła
nad pochylonym, zamyślonym mężczyzną.
- Chłopcze! – zwróciła się
do niego.
Maykel wstał powoli i
nieprzytomnie spojrzał w twarz ciotki.
- Chłopcze, jeżeli twoja
córka spoglądała z nieba na tę uroczystość, pewna jestem, że była zadowolona! –
wygłosiła wielką nowinę.
Larę aż
zatrzęsło z nerwów. Miała nieodpartą pokusę, aby pójść do auta, wyciągnąć swoją
spluwę i zastrzelić tę głupią ciotkę na miejscu. Doszła jednak do wniosku, że
zbyt dużo ofiar jak na jeden dzień i zaczęła tylko pomstować na Emmę w myślach.
Jak ona śmiała mówić w twarz Maykelowi takie rzeczy, udowadniając mu, iż nie
współczuje mu utraty dziecka, tylko, że obchodziła ją tylko i wyłącznie
ceremonia pogrzebowa?!! Stara, przebrzydła zrzęda, bez krzty rozumu i uczuć!!!
Rouglas wciąż nieprzytomnie
błądził wzrokiem po twarzy ciotki.
- Amelki nie ma w niebie –
odezwał się cicho po chwili.
- Czy ktoś słyszał takie
rzeczy?!! – Ciotka przerażona złapała się za serce.
- Jeszcze jej nie ma –
sprostował Maykel, a następnie spojrzał na Larę i uśmiechnął się lekko. –
Wiesz, powiedziała mi, że razem z Julką będą na nas czekać w drodze do nieba,
abyśmy mogli do nich dołączyć i wejść tam razem – wyjaśnił.
Lara też się cichutko
roześmiała, rozczulona dobrocią Amelki. Przytuliła się mocno do Maykela, nie
zważając na wprost oburzoną minę stojącej obok ciotki.
- Phi! – parsknęła obrażona
i raźnym krokiem ruszyła przed siebie. Słyszeli potem, jak wygadywała do
rodziny:
- Też się dobrali, pajac z
pajacówą! – Aż się pluła z nerwów. – Lara przynosi wstyd i hańbę wszystkim Croftom,
od wieków czegoś takiego nie było! A ten jej lowelas wygaduje jakieś rzeczy z
kosmosu, jak jakiś nawiedzony, mówię wam!
- Aj, co ty chrzanisz! –
odezwała się jakaś kuzynka. – Elegancki chłopaczek! Rozmawiałam z nim przed
pogrzebem, grzeczny i kulturalny, facet jak ze snów! A Lara to miła panienka,
nie wiem czego ty się jej tak czepiasz. Taka śliczna para, tylko czekać, kiedy
wyprawią weselisko!
- No, też coś! – Emma
wybuchnęła homeryckim śmiechem. – Nasza Lara jest tak daleka od pójścia do ołtarza,
jak Kambodża od Sycylii!
Zwolennicy Emmy zgodnie
ryknęli śmiechem, doceniając wybitnie śmieszny i dowcipny żarcik o Larze. Pozostali,
z politowaniem pokiwali nad nią głowami.
Doszło w
końcu do chwili, gdy Lara z Maykelem zostali na cmentarzu sami. Słońce już
powoli zaczęło zachodzić, a oni wciąż stali przy grobie Amelki, nie mając
zamiaru odejść. Trzymali się za ręce i bez słów patrzyli na tabliczkę, na
piękny napis na niej wyryty i na zdjęcie uśmiechniętej dziewczynki obok. Nie
wiedzieli, ile czasu minęło, podczas gdy oni wytrwale stali ciągle w tej samej
pozycji, smutni i zamyśleni. Z zadumy wyrwał ich męski głos za ich plecami:
- Czy możemy z wami stanąć?
Odwrócili się. Lara,
zaskoczona, aż lekko otworzyła usta. Kurtis Trent był ostatnią osobą, jakiej
się tu spodziewała.
A jednak
stał za nimi z jakąś dziewczyną, na którą obecnie nie zwrócili uwagi. Miał na
sobie nienaganną białą koszulę. Lecz mimo że uratował ostatnio życie Croft, ta
teraz na jego widok po prostu poczuła gniew. To on… To on otruł Amelce psa,
powodując, iż kilka miesięcy przed śmiercią była smutna, to on ją porwał z
imprezy, robiąc Maykelowi na złość… Jak on śmiał w ogóle tutaj przychodzić?!
- Tak – dobiegł ją pewny i
stanowczy głos narzeczonego.
Kurtis uśmiechnął się lekko
do niego i kucnął nad grobem, zaplając znicz.
Lara
przylgnęła do Maykela, obiecując sobie, że nauczy się jeszcze od niego odkładać
wszystkie urazy w cień. Bądź co bądź, Kurtis skrzywdził go o wiele więcej razy
niż ją. A Maykel? Tak po prostu chyba mu to przebaczył. Bez żadnych pretensji, żadnych
wypomnień, zgodził się, by ten stanął obok nich obok grobu Amelki.
- Przepraszam, że jesteśmy
tak późno… - Odezwała się za nimi ta kobieta, co pojawiła się łącznie z
Kurtisem. – Błagałam lekarzy, aby wypuścili mnie z rana, ale nie zgodzili się.
Nie mogli uwierzyć, że choroba opuściła mnie jak ręką odjął…
Długo przyglądali się
szczuplutkiej dziewczynie o włosach tak jasnych, że lśniły przy zachodzących
już promieniach słonecznych.
- Cornelia… - Wyszeptał
Maykel, jako pierwszy rozpoznając postać.
I wtedy Lara też ją
poznała. Nie widzieli się przez pół roku, a może nawet więcej, gdy Cornelia
zachorowała na dyfteryt. Z chwilą rozwiązania klątwy – dziewczyna w jednej
chwili wydobrzała. Podobnie było z Winstonem, który zlamał nogę. Powrócił do
Croft Manor cały i zdrowy. Nareszcie klątwa przestała istnieć.
Jasnowłosa
zawahała się. Przystąpiła z nogi na nogę, potem zerknęła na Kurtisa, jakby w
poszukiwaniu ratunku, aż wreszcie nieśmiało zbliżyła się do Maykela. Długo nie
podnosiła na niego swoich błękitnych oczu, ukrywając spojrzenie w cieniu
czarnych, wymalowanych tuszem rzęs.
- Ja… Chciałam ci coś
powiedzieć… - Odezwała się głosem ledwo dosłyszalnym, który drżał jak ona sama.
Siłą hamowała łzy.
- Nic nie mów… - Odszepnął
jej Maykel, sam cały czas walcząc nad własną słabością. – Ja wszystko wiem…
- Nie wiesz… - Zaprzeczyła
blondynka, pociągając nosem. – Bo ja chcę ci powiedzieć, że tak strasznie mi
przykro… - I stało się. Kobieta w trakcie mówienia tych słów uniosła oczy, a
potem płacz przyszedł sam.
Rozszlochała
się na dobre, jak to było w jej zwyczaju. Lara musiała usunąć się na bok, aby
po prostu sama drugi raz nie wymięknąć. Kurtis patrzył na nich wszystkich spod
swojej ciemnej grzywki, nie wiedząc za bardzo, co robić.
Maykel
objął ją mocno dwoma ramionami, pozwalając, by wtuliła się w jego tors. Po raz
kolejny Lara doszła do wniosku, że to jego powinien ktoś przytulać i pocieszać,
a do tej pory cały czas było odwrotnie.
- Nic nie wiedziałam o
chorobie Amelki! – łkała Cornelia, zaciskając tak mocno powieki, aż czarny tusz
zostawił ślady na jej policzkach. – Nie wiedziałam, że chorowała! Tak mi
przykro!
Dziewczyna wzięła się w
garść po dłuższej chwili. Odsunęła się od mężczyzny, który przed chwilą
pocałował ją w jej jasne włosy i poważnie spojrzała mu w oczy.
- Możesz być jednak pewny,
że tam, gdzie teraz jest, będzie jej lepiej niż tu – rzekła.
W Maykela oczach pojawił
się delikatny błysk nadziei.
- Tak myślisz? – szepnął,
ujmując jej dłonie w swoje.
- Jestem pewna! –
wykrzyknęła blondynka. – Co ona tutaj miała?! Nic! Taka wiecznie była
przestraszona, nie gniewaj się, ale nie wiem czy poradziłaby sobie w życiu! Jak
ktoś był takim wrażliwym i kochanym aniołkiem za życia, to tylko niebo jest dla
niego odpowiednim mieszkaniem!
Lara podeszła i uścisnęła
Cornelię do siebie. Z całej siły. Za te właśnie słowa. Jasnowłosa oddała jej
uścisk, mówiąc:
- Tęskniłam za tobą, archeolożko.
Croft nic nie odpowiedziała
- Cornelia na pewno wiedziała, że ona za
nią też bardzo tęskniła.
Pozostała do wyjaśnienia
jeszcze jedna kwestia.
- Wyście… Znaczy się, wy tu
przyjechaliście razem? – zapytała Lara, patrząc z niedowierzaniem na Trenta i
Cornelię.
- Yhm – mruknęła zagadkowo
kobieta. Z uśmiechem skierowała się do Kurtisa i podała mu swoją dłoń, którą on
natychmiast mocno uścisnął.
Jak się
później okazało, Kurt początkowo negatywnie nastawiony do ślicznej Cornelii,
gdy zachorowała, zmienił zdanie. Prawie codziennie odwiedzał ją w szpitalu i
tak po prostu zostali parą. Trent nie czuł do dziewczyny jeszcze zbyt wiele,
ale chciał teraz zaryzykować z kimś takim, jak ona. Do tej pory, odważna,
waleczna, silna i z charakterem – to były cechy kobiet, za jakimi się oglądał.
I z żadną taką nie wytrwał chociażby pięciu miesięcy. Cornelia była więc miłą
odmianą, dla której może warto było zaryzykować.
Więc stali
tak w czwórkę, dopóki nie otoczył ich zmrok. Wtedy zgodnie zauważyli, że
najzwyczajniej w świecie było im zimno, ręce, za które się ściskali ścierpły i
bolały ich nogi. Jednak ciężko było odejść, zwłaszcza Rouglasowi. Cornelia z
Kurtisem prawie na siłę odciągnęli Maykela i Larę od grobu Amelki.
Szli
teraz, podzieleni na dwójki. Lara patrzyła na parę idącą z przodu i biła się w
głowie z myślami. Cornelia i Kurtis. Mówią przecież, że przeciwieństwa się
przyciągają! Ale czy to możliwe? Czy oni będą ze sobą szczęśliwi, stanowiąc dla
siebie tak kolosalną różnicę?
Cornelia,
taka drobna, krucha, delikatna. Taka jasna, niczym promieniste słoneczko ze
swoją jasną cerą, oczami i kosmykami miękkich włosów, łagodnie opadającymi na
plecy i pośladki! Śliczna, jak porcelanowa laleczka. Strachliwa, często się
wzruszająca, łagodna i wstydliwa.
A on?
Tak dobrze zbudowany, wysportowany, umięśniony. Ciemna, opalona karnacja, ciemna oprawa oczu, ciemnobrązowe
włosy. Waleczny, odważny, zawsze stawiający na swoim, uparty, pyskaty i cwany.
Dwa przeciwieństwa…
- Kto wie? – dobiegł Larę
cichy szept Maykela i jednocześnie mężczyzna otoczył ją ramieniem w talii. –
Księżniczka i rycerz może sprawdzą się we wspólnym życiu.
Cornelia z Kurtem stali za
bramą cmentarza, nie idąc dalej.
- Nie idziecie do Croft
Manor? – zdziwiła się Lara.
- Nie, kochanie –
westchnęła Cornelia niby obojętnie, ale nie mogła opanować radosnych rumieńców,
jakie zakwitły na jej twarzy. – Kupiliśmy sobie z Kurtisem dom – wyjaśniła.
- Tutaj, niedaleko Surrey –
dodał Trent. – Będziemy mogli się często odwiedzać.
- Wspaniale – rzekła cicho
Croft. Nie miała dzisiaj siły ani ochoty cieszyć się szczęściem innych. Rouglas
najwyraźniej też. Opiekuńczo uścisnął ją za ramiona i skierował w przeciwległą
stronę.
- To my już pójdziemy –
powiedział. – Jesteśmy zmęczeni.
- Tak, tak, wiem. – Trent
wyrwał się do przodu i złapał Maykela za nadgarstek, jakby się bał, że
mężczyzna zaraz mu ucieknie. – Chciałbym, abyś jeszcze poświęcił mi jedną
sekundkę, dobrze?
- Po co? – spytał Maykel
krótko, a celnie. Był już naprawdę wyczerpany. Chciał już wrócić do domu i wtulić
twarz w poduszkę swojej córeczki, która jeszcze kilka dni temu kładła na niej
swoją czarną główkę.
- O nic nie pytaj, po
prostu za mną chodź. – Trent pociągnął agenta za sobą, zostawiając osłupiałe
kobiety przed bramą cmentarza.
Doszli do pobliskiego
parkingu samochodów.
- Zamknij oczy – polecił
Kurt do Maykela, puszczając jego rękę i kierując się do jednego z aut. Rouglas
posłusznie przymknął powieki. Był zbyt zmęczony, aby protestować.
A po
chwili, poczuł pod swoimi palcami coś żywego i ciężkiego. To coś, było jednocześnie
puchate i mięciutkie, a na dodatek biło mu serduszko. I to coś, właśnie pisnęło
głucho, bo chyba niewygodnie mu było siedzieć na rękach. Mężczyzna natychmiast otworzył
oczy.
W jego
ramionach, siedział grubiutki szczeniaczek i patrzył na niego swoimi psimi,
brązowymi oczkami, które od światła padającego z pobliskiej lampy, stały się
łzawe. Maykel patrzył przez chwilkę na zwierzątko. Jego początkową myślą było
to, iż nie może go przyjąć. Za dużo problemu. Gdy spojrzał jednak na twarz
Kurtisa, od razu zmienił zdanie. Podniósł psiaczka wyżej, wygodniej go lokując
na swoich rękach i
pozwalając, by zwierzątko wtuliło mu w szyję swój wilgotny nosek i przestało skamleć.
- Dziękuję – powiedział
wdzięcznie Trent, widząc to.
Rouglas
wiedział, że chociaż odrobinę ciężaru spadło z serca Kurtowi przez to, iż
przyjął pieska. To Trent otruł dość niedawno huskiego Amelki, powodując, iż ta
plakała i była smutna. A teraz dziewczynka nagle umarła. Jak widać, Trent był
człowiekiem i miał ludzkie uczucia. Na pewno cierpiał z tego powodu w duszy, a
może nawet pojawiły się jakieś wyrzuty sumienia… Kto wie. Tak czy siak,
sprezentował mu psa, chyba w ramach rekompensaty. Bo Amelce niestety już nie
zdążył.
- Owczarek niemiecki przyda
mi się w pracy – rzekł Rouglas, rozpoznając rasę trzymanego na rękach pieska.
- Tak właśnie myślałem –
ucieszył się Trent.
- To na razie. – Maykel już
zamierzał odejść.
- Poczekaj! Jest jeszcze
coś… - Kurtis powrócił do swojego auta, by tym razem przynieść ze sobą coś
delikatnego i ciemnego. Podał to Rouglasowi.
Mężczyzna
długo patrzył na podawaną mu rzecz. Uniósł powieki do góry, gęsto mrugając, bo
zebrały się pod nimi łzy. Trent trzymał w ręku malutką, czarną, gorsetową
bluzeczkę Amelki.
- Skąd ją masz? – wyszeptał
Rouglas z trudem.
Kurt roześmiał się lekko.
- A więc, Lilly ci tego nie
powiedziała – zauważył z podziwem. – Obiecała mi, że nie powie.
- Lilly zawsze dotrzymywała
obietnic – zgodził się Maykel.
- No, to czas na moment prawdy.
– Trent westchnął głęboko, a potem wbił w mężczyznę przed sobą głębokie
spojrzenie. – Pamiętasz ten dzień, a raczej tę noc, co pojechaliście z Amelką
na dyskotekę, tutaj za miastem?
- Pamiętam.
- A potem ona zniknęła. To
na pewno pamiętasz.
- Oczywiście.
- To ja ją porwałem –
wyznał Trent, patrząc w bok. – Chciałem po prostu zrobić ci głupi dowcip i
chyba mi się udało.
Chwila ciszy, którą
przerywało tylko cykanie świerszczy.
- Nie była u mnie długo,
nic jej złego nie zrobiłem – kontynuował Kurt, uśmiechając się ciepło i
rozprostowując czarny gorsecik. – Oblała się mlekiem. Widzisz? – Wskazał na
zaschniętą plamę na środku.
Maykel
pokiwał tylko głową, nie będąc w stanie wydać z siebie głosu. Łzy coraz mocniej
lśniły mu w oczach, gdy patrzył na ubranko swojej zmarłej córeczki. Wyciągnął
rękę i odebrał rzecz z rąk Trenta. Potem odwrócił się i podążył do Lary, wciąż
czekającej na chodniku z Cornelią. Zatrzymał się jednak w połowie drogi. Zawrócił,
mimo coraz głośniejszego skamlenia psiaka, który najwyraźniej był głodny.
Podszedł do mężczyzny, wciąż
opierającego się o drzwi auta.
- Kurtis, czy ty chciałbyś
zatrzymać tę koszulkę? – zapytał bez wstępów.
- Owszem, jeżeli
zechciałbyś mi ją oddać… - Wyszeptał Kurt, zaskoczony.
- To weź ją sobie.
- Dziękuję.
I na tym się skończyło.
Maykel wrócił do Lary i obydwoje, razem, udali się do rezydencji.
***
Tej
samej nocy, znikąd pojawił się w Croft Manor słodki zapach lawendy, choć
nigdzie w pobliżu nie było ani jednego lawendowego krzaczka.
Lara
stała na balkonie, zamyślona. Opierając się o barierkę i lekko przechylając do
przodu, obserwowała gwieździste, sierpniowe niebo nad sobą.
Tarcza
księżyca, tak srebrzysta i widoczna jak mało kiedy, królowała nad gwiazdami,
odbijając się także w stawiku na ogrodzie. Czasami spadały meteoryty, przecinając czarne sklepienie
niczym ogniste smugi. Czasami, powoli toczyły się po niebie spadające gwiazdki,
dając mnóstwo czasu na pomyślenie życzenia komuś, kto je zobaczył. A patrząc na
ogrodowy stawik, wydawało się, jakby to wszystko, i te gwiazdki i meteoryty
pływały w zaczarowanej, lśniącej wodzie, a nie na niebie.
Kobieta
nie wymawiała jednak życzeń, po ujrzeniu spadających gwiazdek. Stała w białej,
nocnej koszulce na ramiączkach i patrzyła w górę, coraz wyżej zadzierając
głowę. Gęste, brązowe włosy puszczone luzem, często rozwiewane były przez
delikatny, chłodny i orzeźwiający wietrzyk.
Lara
patrzyła na gwiazdy, bo prawie wszystkie kojarzyły jej się dzisiaj z Amelką. Te
po lewej, przypominały ulubionego misia malutkiej. A te na środku, wyglądały
dokładnie tak, jak długi warkocz, który kobieta często jej zaczesywała. A te
tuż nad nimi, układały się w słodki uśmiech dziewczynki.
Z
rozmyślań, wyrwał Larę Maykel, który wszedł cichutko na balkon i niespodziewanie objął ją dwoma
ramionami w talii. Przytrzymała jego ręce, nie pozwalając, by odszedł.
- Czujesz? – szepnął,
głęboko wdychając powietrze. – Lawenda. One tu są.
Lara
odwróciła się. Położyła ręce na ramionach mężczyzny, w którego
kryształowo-niebieskich oczach widziała i niebo i księżyc i gwiazdy. Przysunęła
się bliżej i złożyła pocałunek na jego wargach.
- Tak… - Odszepnęła,
uśmiechając się tajemniczo. Wiatr odgarnął pojedyncze kosmyki włosów z jej
bladej twarzy. – One przy nas są… Pamiętasz? – przypomniała coś sobie. –
Pamiętasz, gdy Julka obiecała ci, że jeżeli umrze pierwsza, to ilekroć
poczujesz zapach lawendy, to będziesz wiedział, że to ona jest przy tobie? I
wtedy… Nic nie czułeś, gdy umarła. Nie mogłeś czuć, bo jej duch nie został
zbawiony. Rozwiązując klątwę, pomogliśmy i jej. Odzyskała zbawienie. Widzisz? –
Lara delikatnym, jakby zaczarowanym gestem zatoczyła smugę w powietrzu, mocno
wdychając lawendowy zapach do płuc. – Wreszcie mogła wywiązać się z danej ci
obietnicy. One tu są. Ona i Amelka. I… Zawsze tu będą. Zawsze przy nas. Zawsze
z nami.
Maykel
ponownie wziął ją w swoje ramiona i stali tak wtuleni w siebie, słuchając bicia
własnych serc, nad hebanowym niebem pełnym migoczących gwiazd. Ponad ich
głowami przelatywały meteoryty, a świerszcze właśnie rozpoczęły na ogrodzie
swój nocny koncert.
Gdzieś
za miastem, wystrzeliła nagle w górę seria fajerwerków na cześć małżeństwa,
obchodzącego pięćdziesiątą rocznicę ślubu, gdzieś na jakimś weselu pewna młoda dziewczyna
złapała welon, a obok u sąsiadów rozległo się gromkie „sto lat” dla solenizanta
świętującego swoją osiemnastkę.
„Życie
wciąż się toczy…” – przemknęło Larze przez głowę, gdy spod oślepionych blaskiem
oczu oglądała fajerwerki. –„ Jedni dziś płakali, drudzy się śmiali. Jedni mieli
pogrzeb, a jedni wesele… Życie wciąż leci do przodu… Może teraz trochę inne,
trochę trudniejsze, ale wciąż czas płynie. Nawet, błagany o litość, i tak nigdy
się nie zatrzyma ani nie cofnie...”
Na
niebie, rozbłysły teraz same biało-niebieskie kwiaty, a u sąsiadów jeszcze
głośniej odśpiewano solenizantowi „sto lat”. Lara wzięła to za dobry omen. Może
uda jej się jednak kiedyś odzyskać matkę? Zadrżała z radości, na nowo pełna
nadziei i mocniej zacisnęła ręce na szyi Maykela.
Piękna
para, tuląca się na balkonie, po chwili zmuszona została do powrotu do środka.
Mały Mortimer rozlał na siebie mleko i teraz siedział na podłodze, żałośnie
skomląc nad utraconym jedzeniem i własnym zmoczonym futerkiem. Trzeba było
interweniować.
A
lawenda, wyczuwalna tylko dla dwóch osób, wciąż pachniała w Croft Manor i nigdy
nie zamierzała już przestać. Niebiańska lawenda pachnie bowiem wiecznie.
KONIEC
*„Miłość oznacza, że wiesz, kiedy pozwolić komuś odejść” -
Tony Parsons